Dwadzieścia minut do końca spotkania. Pędzący lewą flanką Robert Adamkiewicz świetnym podaniem znajduje Dariusza Adamczuka. Obrońca Dumy Pomorza wypada z piłką w szesnastkę i po chwili pada na murawę. Rzut karny! Do piłki podchodzi Jacek Cyzio i pewnym strzałem wywołuje euforię wśród siedmiotysięcznej publiczności. – Wiedzieliśmy już wtedy, że nikt nam nie odbierze mistrzostwa Polski – wspomina Andrzej Obst, kierownik drużyny juniorów starszych, złotych medalistów z 1986 roku.
Droga do złotego medalu była dla Portowców niezwykle kręta. Podopieczni Włodzimierza Obsta musieli bowiem najpierw zająć pierwszej miejsce w swojej lidze międzywojewódzkiej, a później jeszcze wygrać trzydniowy turniej półfinałowy, w którym udział wzięły najlepsze zespoły z innych makroregionów. – Grania było naprawdę bardzo dużo. I to pomimo, że w latach 80. przeprowadzona została reforma rozgrywek, która eliminowała fazę wojewódzką. Dla nas był to ogromny pozytyw, bo zamiast na mecze ze Spartą Węgorzyno czy Iną Goleniów mogliśmy jeździć do Poznania na starcia z Lechem, Wartą czy Olimpią – opowiada Andrzej Obst.
Portowcy w fazie międzywojewódzkiej prezentowali się znakomicie i szybko zadomowili się w czubie tabeli. Żeby awansować do turnieju półfinałowego, konieczne było jednak pokonanie Lecha Poznań, który również regularnie dopisywał do swojego konta komplet punktów. – Prawda jest taka, że w tej grupie rządziły dwa kluby – Pogoń i Lech. Mecze bezpośrednie były więc niezwykle zacięte i przy tym bardzo istotne. Najczęściej powiem decydowały o awansie z grupy – dodaje.
Portowcy do starcia z Kolejorzem przygotowani byli znakomicie. Niewiele jednak brakowało, a nie byliby w stanie pokazać swoich umiejętności na boisku. Po przybyciu na zbiórkę okazało się bowiem, że nie ma autokaru, który miał zawieźć podopiecznych Włodzimierza Obsta do stolicy Wielkopolski. Gorączkowe próby znalezienia transportu zastępczego spełzły na niczym, a zawodnikom Dumy Pomorza w oczy zajrzało widmo walkowera. – Sytuacja faktycznie była krytyczna. Do meczu mieliśmy raptem kilka godzin, a nawet nie wyjechaliśmy ze Szczecina. Szybko zadzwoniłem więc do kilku znajomych i po chwili pod klubem czekało kilka samochodów, które zabrały nas do Poznania – wspomina Andrzej Obst.
Kawalkada pojazdów ruszyła do Wielkopolski. Radość po dotarciu na stadion zmącił jednak fakt, że wśród pasażerów zabrakło trenera Włodzimierza Obsta. – W żadnym z samochodów nie było już wolnych miejsc. Nie mogliśmy dłużej czekać, bo zawodnicy nie zdążyliby na mecz. Podskórnie czułem jednak, że mój brat dotrze do Poznania – wspomina kierownik Pogoni. Ostatecznie Włodzimierz Obst pojawił się na stadionie Lecha na kilka minut przed pierwszym gwizdkiem, wywołując olbrzymią euforię wśród swoich podopiecznych. Niesieni pozytywną energią Portowcy ograli gospodarzy 1:0, zapewniając sobie tym samym awans do turnieju półfinałowego.
W walce o awans do strefy medalowej Portowcy zmierzyli się na własnym obiekcie z Borutą Zgierz, Moto-Jelczem Oławą oraz Stalą Rzeszów. Portowcy najpierw dość pewnie ograli zespół z grupy łódzkiej, a później rozgromili reprezentantów Dolnego Śląska. Mimo zdobycia kompletu punktów, sytuacja w tabeli wciąż była jednak niejasna. Dwa zwycięstwa zanotowała bowiem również ekipa Stali Rzeszów, która ustępowała zawodnikom Pogoni jedynie bilansem bramkowym. O wszystkim miało więc zadecydować bezpośrednie starcie. – Byliśmy w tej komfortowej sytuacji, że do awansu wystarczał nam remis. Nie chcieliśmy jednak do ostatniej minuty drżeć o wynik – mówi Andrzej Obst.
Po dość nerwowym początku, Portowcy z czasem zaczęli dochodzić do głosu. Do bramki gości najpierw trafił Artur Chwedczuk, a chwilę później dwukrotnie bramkarza gości pokonał Jarosław Olechowski. W drugiej połowie jedną bramkę dołożył jeszcze Jacek Cyzio, pieczętując tym samym awans Pogoni Szczecin do finału Mistrzostw Polski. – W końcówce meczu daliśmy sobie strzelić dwie bramki, ale to już nie miało znaczenia. Byliśmy o krok, by osiągnąć największy sukces w historii klubu. Należało „jedynie” pokonać Zawiszę Bydgoszcz – opowiada Obst.
Układ dwumeczu okazał się korzystny dla zawodników Pogoni. Pierwsze spotkanie podopieczni Włodzimierza Obsta mieli bowiem rozgrywać na stadionie Zawiszy, by w rewanżu spotkać się przy Twardowskiego. Niewiele jednak brakowało, a losy złotego medalu rozegrałby się bez wychodzenia na boisko. W połowie drogi do Bydgoszczy sztab szkoleniowcy Dumy Pomorza zorientował się bowiem, że zapomniał zabrać… dokumentów tożsamości i kart zdrowia. – Mogliśmy mieć najlepszy zespół na świecie. Bez tych dokumentów nikt nawet nie pozwoliłbym nam powąchać murawy – wspomina Andrzej Obst.
Kierownik Pogoni po raz kolejny musiał wykazać się umiejętnością „gaszenia pożarów”. Podczas, gdy zawodnicy pili herbatę w jednym z przydrożnych lokali, Andrzej Obst wykonał dwa telefony – do swojego szwagra i ojca jednego z zawodników. Później sprawa potoczyła się błyskawicznie. – Panowie załatwili klucz do budynku klubowego, włamali się do mojej szafki, a później ruszyli pędem do Bydgoszczy. Z samego rana dokumenty były już w moich rękach. Trochę stresu było, ale skończyło się na nieprzespanej nocy i wymianie zamka – wspomina kierownik Pogoni.
Spotkanie ostatecznie doszło więc do skutku. W nim Portowcy grali ambitnie, ale mieli problem, by przeciwstawić się sile ofensywnej gospodarzy. Na przerwę oba zespoły zeszły jeszcze przy wyniku bezbramkowym, ale w drugiej odsłonie graczom Zawiszy udało się pokonać Artura Dzierzęckiego. Po krótkim rozegraniu w środku pola idealną piłkę od Tomasza Szubińskiego otrzymał Krzysztof Straszewski i strzałem z bliskiej odległości umieścił ją w siatce. Po stracie bramki zawodnicy Pogoni ruszyli do odrabiania strat, ale nie zdołali zmienić niekorzystnego rezultatu. – Teoretycznie powinno być 1:1, bo Jacek Cyzio pokonał bramkarza Zawiszy. Sędzia dopatrzył się jednak przewinienia. Po meczu podszedł do nas i przyznał, że popełnił błąd – opowiada Andrzej Obst.
Tygodniową przerwę między spotkaniami oba zespoły spędziły w podobny sposób. Zespół Zawiszy wyjechał na tygodniowe zgrupowanie nad morze, natomiast Portowcy kilka dni spędzili w Złocieńcu. Zupełnie inny był jednak plan przygotowań – bydgoszczanie intensywnie pracowali nad kwestiami piłkarskimi i motorycznymi, a podopieczni Włodzimierza Obsta odpoczywali od futbolu. – W czasie obozu było wszystko – rowery, kajaki, kąpiele w jeziorze. Zawodnicy mogli robić wszystko, byle nie dotykali piłki – tłumaczy kierownik Obst.
Plan trenera Obsta okazał się bezbłędny. W rewanżowym spotkaniu przy Twardowskiego zawodnicy Pogoni Szczecin imponowali świeżością i głodem piłki. Pierwsze 45 minut gracze Zawiszy zdołali jeszcze przetrwać bez straty bramki, ale w drugiej odsłonie musieli już uznać wyższość Portowców. Bohaterem Portowców został Jacek Cyzio, który w 58. minucie odrobił straty z Bydgoszczy, a dziesięć minut później zapewnił Dumie Pomorza historyczne mistrzostwo Polski juniorów. „Chudy jak Laudrup, czujny pod bramką jak Larsen i Lineker” – pisał o napastniku Pogoni ówczesny redaktor „Piłki Nożnej”, Roman Hurkowski.