Gdy w wicemistrzowskim sezonie sięgał po koronę króla strzelców, a kolejne rozgrywki rozpoczął od serii siedmiu bramek w ośmiu meczach, wielu widziało go już na ekstraklasowych boiskach. Przedłużające się rozmowy kontraktowe sprawiły jednak, że wymarzony debiut w I zespole wciąż pozostaje na liście celów „do realizacji”. – Gdybym miał dzisiejsze doświadczenie, pewnie podpis złożyłbym wcześniej. Ale jeśli ktoś spyta, czy tego żałuję… nie, absolutnie nie – mówi napastnik Pogoni, Aron Stasiak.
Wychowanek Trójki Węgorzyno na Twardowskiego trafił jesienią 2014 roku z Lecha Poznań. Pierwszy sezon spędził pod skrzydłami trenera Piotra Łęczyńskiego, rywalizując na poziomie Makroregionalnej Ligi Juniora Młodszego. Rok później łapał już natomiast pierwsze minuty w Centralnej Lidze Juniorów U19, ogrywając się u boku Sebastiana Kowalczyka, Jakuba Piotrowskiego czy Marcina Listkowskiego. – To był nieco specyficzny sezon, bo nie byłem ściśle przypisany do jednego zespołu, tylko migrowałem między drużyną juniorów młodszych i juniorów starszych. Osobiście lubię natomiast uczestniczyć we wszystkich treningach danego zespołu, utożsamiać się z nim, czuć „chemię” z kolegami na boisku – opowiada Stasiak.
W kolejnym sezonie młody napastnik mógł skupić się wyłącznie na rywalizacji w zespole juniorów starszych, co szybko przełożyło się na znakomitą dyspozycję strzelecką. W starciu z rówieśnikami Stasiak był nie do zatrzymania – w rundzie zasadniczej zdobył 18 bramek, do swojego dorobku dołożył trzy trafienia w fazie finałowej, dzięki czemu rozgrywki zakończył z koroną króla strzelców i srebrnym medalem mistrzostw Polski. – Drużyna zazębiała się bez żadnych zgrzytów. Każdy z nas chciał powtórzyć, a nawet poprawić wynik starszych kolegów. Pracowaliśmy ciężko na treningach, a także poza nimi, co przełożyło się na dobre wyniki zespołowe oraz indywidualne. Po finale pozostał jednak spory niedosyt. Wszyscy czuliśmy, że byliśmy w stanie sięgnąć pod złoto – wspomina 21-letni napastnik.
Wysoką dyspozycję strzelecką Stasiak potwierdził również w kolejnym sezonie. Bramki w rozgrywkach juniorskich przeciwko Miedzi Legnica, Piastowi Gliwice czy Warcie Poznań nie robił jeszcze wielkiego wrażenia. Gdy jednak młody napastnik wskoczył na poziom trzecioligowy i w debiutanckich meczach trafił do siatki Włókniarza Kalisz oraz Unii Solec Kujawski, kibice zwariowali na jego punkcie. – Komentarze kibiców, którzy widzieli mnie w ekstraklasie, mocno mnie napędzały. Rosła pewność siebie, ale również oczekiwania wobec własnej osoby. Koniec końców w pierwszym zespole nie zagościłem jednak na długo – opowiada Stasiak. – Czułem, że to jest ten czas, kiedy powinienem wybiegać na boiska ekstraklasy. Szczególnie, że chłopaki z innych klubów, którzy na poziomie juniorskim notowali gorsze liczby ode mnie, byli już po debiutach. Ale nie miałem w sobie złości, bo staram się nie denerwować na rzeczy, na które nie mam wpływu. Każdy ma odmienną drogę do indywidualnego spełnienia – dodaje.
Niewiele brakowało, a Stasiak mógłby jednak wykreślić debiut w ekstraklasie z listy „do zrobienia”. Dobra dyspozycja młodego napastnika została bowiem zauważona przez ówczesnego trenera Dumy Pomorza – Macieja Skorżę, który szukał wszelkich sposobów, by wyciągnąć drużynę z kryzysu. Z zainteresowaniem na wychowanka Trójki Węgorzyno spoglądał również trener Kosta Runjaic. Na przeszkodzie stanęły jednak przeciągające się rozmowy dotyczące profesjonalnego kontraktu. – To był mój pierwszy kontrakt. Byłem zestresowany. Chciałem, żeby wszystko było jak należy. Może dlatego to wszystko tak długo trwało. Gdybym miał dzisiejsze doświadczenie, pewnie podpis złożyłbym szybciej. Ale jeśli ktoś spyta, czy żałuję, że tyle to trwało i że zmarnowałem swoją szansę na bycie w I zespole… nie, absolutnie nie – opowiada Stasiak. – Nie odhaczyłem jeszcze celu o nazwie „debiut w ekstraklasie”, ale dążę do niego i jestem przekonany, że go osiągnę. Będę wtedy czuł, że to efekt mojej ciężkiej pracy i zażartej walki o marzenia. Nie wiadomo co by się stało, gdybym w wieku 18 lat zadebiutował na najwyższym poziomie. Może byłby to mój jedyny występ w karierze? Przebyłem ciekawą drogę i wiem, że gdy przyjdzie ten dzień, w którym będę miał przyjemność pojawić się na ekstraklasowym boisku, będę na to gotowy i pokażę, na co mnie stać! – dodaje.
Ostatecznie dziewiętnastolatek podpis na profesjonalnym kontrakcie złożył dopiero pod koniec marca. Wówczas rolę młodego, wchodzącego do I zespołu napastnika pełnił już jednak Adrian Benedyczak, który w trakcie zimowej przerwy poleciał z drużyną Kosty Runjaica na obóz do tureckiego Belek. Gdy pod koniec sezonu wychowanek Gryfa Kamień Pomorski debiutował w ekstraklasie, Aron Stasiak mógł myśleć o wyjeździe na wypożyczenie. – Skończyłem liceum, zdałem maturę i wszedłem w wiek seniora. Stwierdziłem więc, że to czas, by grać na poziomie centralnym. Wówczas pojawiła się opcja wypożyczenia do Wigier Suwałki. Długo się nie zastanawiałem, tylko spakowałem walizki i wspólnie z narzeczoną ruszyliśmy na Podlasie – opowiada.
Pierwszoligowa przygoda nie trwała jednak długo. Stasiak co prawda regularnie pojawiał się na boisku, ale zazwyczaj pełnił rolę zmiennika. W trzynastu występach tylko czterokrotnie pojawiał się w wyjściowej jedenastce, zaliczając łączenie 381 minut (średnio 29 minut na mecz) – Nie czułem się sprawiedliwie traktowany. Uważam, że zasługiwałem wówczas na grę od pierwszej minuty. Ale tak jak wspomniałem wcześniej – staram się nie denerwować na rzeczy, na które nie mam wpływu. Trenowałem, walczyłem i z pewnością rozwinąłem się piłkarsko. Nie powiem, że to było zmarnowane pół roku – wyjaśnia.
Po zakończeniu rundy jesiennej Aron Stasiak postawił wszystko na jedną kartę i opuścił szeregi Wigier. Po kilku tygodniach spędzonych w Szczecinie po raz kolejny obrał jednak kierunek na wschód. Zainteresowanie usługami młodego napastnika wyraził wówczas Górnik Łęczna, prowadzony przez byłego selekcjonera reprezentacji Polski, Franciszka Smudę. Po kilku miesiącach – zamiast odbudować sportową formę – wpadł jednak w jeszcze większy dołek. – Runda wiosenna nie była taka, jak bym sobie życzył. W sparingach strzelałem bramki na zawołanie, ale w meczach ligowych nie potrafiłem już wpisać się na listę strzelców. Gra całej drużyny daleka była zresztą od tego, czego oczekiwali od nas kibice, trenerzy i my sami. W konsekwencji trener Smuda został zwolniony, a ja trafiłem do czwartoligowego zespołu rezerw – opowiada. – Wtedy dopadły mnie smutek, zwątpienie i rozdrażnienie. Myślałem „kurde, mam 20 lat, a gram w IV lidze”. Lekiem na całe zło okazała się wówczas moja narzeczona, dzięki której mogłem oderwać się od złych emocji. Gdyby nie ona, pewnie prowadzilibyśmy teraz rozmowę pt. „jak zmarnować potencjał” – dodaje.
Cierpliwa i konsekwentna praca przyniosła ostatecznie oczekiwany efekt. Po zakończeniu sezonu w Górniku Łęczna nastąpiła bowiem kolejna zmiana szkoleniowca. Za sterami drugoligowca stanął doświadczony Kamil Kiereś, który natychmiast wyciągnął ówczesnego dwudziestolatka z drużyny rezerw i obdarzył go zaufaniem. Efekt? Regularna gra od pierwszej minuty, cztery bramki na koncie i powołanie – bo dwóch latach przerwy – do młodzieżowej reprezentacji Polski. – W tym sezonie odżyłem. Znów wywalczyłem sobie miejsce w składzie podczas okresu przygotowawczego, ale tym razem dobrą dyspozycję potrafiłem przełożyć na ligę. Bez wątpienia mogę powiedzieć, że odżyłem. Z perspektywy czasu stwierdzam, że przyjście do Górnika było dobrym ruchem. Tak samo, jak niepoddanie się w trudniejszym momencie – opowiada.
Trener Kamil Kiereś nie tylko wyciągnął młodego napastnika z otchłani czwartoligowych rezerw, ale również znalazł dla niego nowe miejsce na boisku. W obecnym sezonie Stasiak gra bowiem na pozycji… lewoskrzydłowego. – Dobrze czuję się na tej pozycji. W tym konkretnym ustawieniu jesteśmy traktowani jako boczni napastnicy, na których również spoczywa odpowiedzialność za strzelanie bramek. Musiałem jednak przystosować się do nowych zadań, bo specyfika gry jest inna niż na środku ataku – tłumaczy. – Thierry Henry – który jest moim piłkarskim idolem – też został kiedyś przekwalifikowany na lewoskrzydłowego. W jednym z wywiadów stwierdził wówczas, że „stracił instynkt zabijania”. Myślę, że początkowo miałem podobnie. Tutaj wzorem do naśladowania może być Cristiano Ronaldo, dla którego pozycja na boisku praktycznie nie gra roli. Ja również chcę strzelać bramki – bez względu na to, czy gram na skrzydle czy środku ataku – dodaje.
Bardzo dobry sezon Arona Stasiaka w barwach Górnika Łęczna przerwała jednak epidemia koronawirusa. W obliczu możliwości niedokończenia rozgrywek młody napastnik musi coraz intensywniej myśleć o swojej przyszłości. – Mam nadzieję, że sezon jednak będzie kontynuowany. Chciałbym wrócić na boisko i razem z Górnikiem awansować do I ligi. A co będzie dalej? Czas pokaże. Jeżeli tylko trener Runjaic będzie widział mnie w swojej filozofii, to natychmiast się spakuję i z radością wrócę do Szczecina. W Pogoni przeżyłem wiele wspaniałych momentów i wierzę, że kolejne jeszcze przede mną – podsumowuje Aron Stasiak.