Pięciu zawodników Pogoni Szczecin ostatnie tygodnie października spędziło w Warszawie, gdzie – wspólnie z kolegami z reprezentacji Polski U17 – szykowali się do walki o wyjazd na przyszłoroczne mistrzostwa Europy. Powołania selekcjonera Małeckiego stały się dla nas pretekstem, by wybrać się do stolicy i na własne oczy zobaczyć naszych zawodników w biało-czerwonych barwach.
Szansę występu z orzełkiem na piersi otrzymali Dawid Rezaeian, Marcel Wędrychowski oraz piętnastolatkowie – Mateusz Łęgowski, Kacper Kozłowski i Hubert Turski. To powołania bez precedensu – nigdy wcześniej nie zdarzyło się bowiem, aby do walki o wyjazd na juniorskie mistrzostwa Europy przystąpiło aż trzech zawodników z młodszego rocznika. I to w dodatku z jednego klubu.
– Każdy, kto oglądał tych graczy na boisku wie, że stanowią wartość dodaną dla tej reprezentacji. Rozmawialiśmy długo o tym, czy przypadkiem nie zatracą swojej jakości w starszej kategorii wiekowej. Ale sprawdziliśmy ich – najpierw na zgrupowaniu w Sierakowie, potem na Pucharze Syrenki. Nie mieliśmy wątpliwości, że dadzą radę. Zresztą to zupełnie normalne, że najlepsi zawodnicy w swoim roczniku są przesuwani wyżej. Choć może nie w takiej liczbie – komentuje selekcjoner Przemysław Małecki.
Europejskim centrum młodzieżowej piłki na blisko dwa tygodnie stały się warszawskie Bielany. To właśnie tutaj zamieszkali najbardziej utalentowani szesnastolatkowie z Francji, Polski, Finlandii i Luksemburga. Wszyscy nad Wisłę dodarli w jednym celu – wywalczyć awans na przyszłoroczne mistrzostwa Europy. – Wszyscy byliśmy zakwaterowani w jednym hotelu. Mijaliśmy się na korytarzach i podczas posiłków. Największe wrażenie robili Francuzi – wysocy, dobrze zbudowani, w większości czarnoskórzy. Wyglądali prawie jak seniorzy – opowiada pomocnik Pogoni, Kacper Kozłowski.
Biało-czerwoni wszystkie swoje spotkanie rozgrywali na stadionie w Ząbkach. Na co dzień trenowali jednak w oddalonym o 15 kilometrów Legionowie na obiektach tamtejszej Legonovii. – Wcześniejsze zgrupowania mieliśmy w mniejszych miejscowościach, przez co nie poświęcaliśmy aż tyle czasu na logistykę. Tutaj musieliśmy trochę odstać w warszawskich korkach, żeby dojechać na trening. Ale nie ma co narzekać, bo wszystko było zorganizowane perfekcyjnie – mówi skrzydłowy Dumy Pomorza, Marcel Wędrychowski.
Oprócz zajęć pod okiem selekcjonera Przemysława Małeckiego reprezentanci Polski uczestniczyli również w odprawach, na których analizowali swoją postawę w poszczególnych spotkaniach, a także rozkładali na czynniki pierwsze sposób gry rywala. Czasu nie zabrakło również na odnowę biologiczną i odpowiednią regenerację. – Nie jest szczególnie ciężko. W klubie jesteśmy przygotowani do dużej intensywności – zazwyczaj trenujemy dwa razy dziennie. Natomiast na zgrupowaniu, mając do rozegrania trzy mecze, dużo czasu spędzamy na odpoczynku. No i nie mamy szkoły! – śmieje się napastnik Pogoni, Hubert Turski.
Wizyta na zgrupowaniu reprezentacji była okazją nie tylko, by odwiedzić zawodników Dumy Pomorza, ale również spotkać starych znajomych. Wśród wybrańców selekcjonera Małeckiego znaleźli się bowiem Hubert Idasiak i Jakub Iskra – byli adepci Akademii Pogoni, którzy przed rozpoczęciem obecnego sezonu trafili do młodzieżowych zespołów klubów z włoskiej Serie A. – To na pewno zupełnie nowe doświadczenie. Inny kraj, język, sposób myślenia o piłce, prowadzenie zajęć. Czasami przez 1,5h pracujemy nad jednym elementem – opowiada Idasiak, który trenuje w barwach Napoli. – Pod względem poziomu nie ma jednak wielkiej przepaści. Ostatnio stwierdziłem nawet, że mam trochę więcej roboty, bo defensywa nie stanowi takiego monolitu jak w Pogoni. Przydałby się nam taki Filip Balcewicz, żeby to poukładać – dodaje.
Biało-czerwoni walkę o wyjazd na mistrzostwa Europy rozpoczęli od mocnego uderzenia. Najpierw – po dramatycznym spotkaniu – pokonali Finlandię, a trzy dni później rozprawili się z Luksemburgiem. Drugi z eliminacyjnych pojedynków był prawdziwym popisem zawodników Dumy Pomorza – Hubert Turski już po trzech minutach miał na swoim koncie dwa trafienia, a w kolejnych minutach do swojego bilansu dopisał jeszcze trzy asysty. Dwukrotnie na listę strzelców wpisał się również Marcel Wędrychowski, a z jednym trafieniem i asystą mecz zakończył Kacper Kozłowski. – To był świetny mecz w ich wykonaniu. Wnieśli dużo jakości do gry reprezentacji, a dodatkowo zrobili znakomite liczby – komplementuje zawodników Pogoni selekcjoner Małecki.
Znakomity występ przeciwko Luksemburgowi mógł stać się dla Portowców przepustką do występu w starciu z Francją. Selekcjoner Przemysław Małecki podjął jednak odmienną decyzję – w wyjściowej jedenastce nie znalazł się żaden z reprezentantów Pogoni Szczecin, którzy zgodnie zasiedli na ławce rezerwowych. – Poprzednie spotkania kosztowały chłopców sporo sił. Chcieliśmy utrzymać na placu maksymalną moc i świeżość, dlatego zdecydowaliśmy się na zmiany. Wpływ na decyzje kadrowe miała również obrana taktyka oraz żółte kartki. Musieliśmy patrzeć perspektywicznie, bo część zawodników otrzymała już indywidualne napomnienie, więc kolejna kartka wykluczyłaby ich z meczów w kolejnej fazie eliminacji – wyjaśnia Przemysław Małecki.
O surowości przepisów boleśnie przekonał się Hubert Turski. Napastnik Pogoni Szczecin w meczach przeciwko Finlandii i Luksemburgowi skompletował kartkowy dublet, przez co pojedynek z Francją musiał oglądać z perspektywy trybun. – Nie mieliśmy do Huberta pretensji. Takie sytuacje na boisku się zdarzają i są elementem piłki nożnej. Od początku mieliśmy zresztą plan, że stracie z Francuzami od pierwszej minuty rozpocznie Filip Marchwiński. To silny zawodnik, który w moim odczuciu był lepiej przygotowany do starcia z defensorami rywala – wyjaśnia selekcjoner kadry. – Gdybym wiedział, że siedzenie na trybunach jest takie trudne, chyba bym sobie przywiązał ręce do ciała, żeby tylko nikogo nie uderzyć. Fatalnie jest siedzieć na trybunach z przeświadczeniem, że nie możesz pomóc zespołowi – mówi Hubert Turski.
Napastnik Dumy Pomorza spotkanie z Francją oglądał w towarzystwie… Huberta Idasiaka. Były bramkarz Pogoni podczas zgrupowania doznał drobnej kontuzji, która wykluczyła go z gry w ostatnim meczu. – Dla mnie to paradoks. Nie znam zawodnika, który byłby bardziej zafiksowany na punkcie odżywiania i zdrowego sposobu życia. Hubert jest profesjonalistą w każdym calu, a mimo to traci kolejny mecz z powodu urazu – mówi Marcel Wędrychowski.
Pierwszy granatowo-bordowy akcent na boisku zobaczyliśmy dopiero po zmianie stron. Zaraz po przerwie z ławki rezerwowych podniósł się Kacper Kozłowski, a chwilę później w jego ślady poszedł Marcel Wędrychowski. Na siedem minut przed końcem spotkania swojego debiutu w reprezentacji U17 doczekał się Mateusz Łęgowski. – Obserwowaliśmy go wcześniej w meczach Pogoni oraz reprezentacji trenera Dorny. Jego powołanie nie było przypadkowe. Trochę naczekał się na debiut, ale nie mogliśmy go już w pierwszym meczu wrzucić na głęboką wodę. Zwłaszcza, że nigdy wcześniej nie występował z nami ani w meczach kontrolnych, ani w Pucharze Syrenki. Przez dwa tygodnie uważnie mu się jednak przyglądaliśmy i jesteśmy z niego zadowoleni. Od pierwszego treningu dobrze się prezentował i szybko wkomponował się w zespół. Liczę, że nadal będzie się rozwijał i z czasem stanie się ważną postacią tej reprezentacji – tłumaczy selekcjoner Małecki.
Niewiele jednak brakowało, a Łęgowski ze zgrupowania wróciłby jednak bez debiutu. Stojąc przy linii bocznej obserwował bowiem, jak Jakub Niewiadomski pakuje piłkę do własnej siatki i daje Francuzom upragnione prowadzenie. Selekcjoner reprezentacji Polski nie zdecydował się jednak na cofnięcie zmiany i wpuścił defensywnego pomocnika Pogoni na boisko. – Po straconej bramce byłem przekonany, że zaraz z powrotem usiądę na ławce. Ale trener kiwnął do asystenta, że mam wejść. Trochę w niefortunnym momencie pojawiłem się na placu, ale najważniejsze, że zdołałem zadebiutować – mówi Mateusz Łęgowski. – Miałem w sobie trochę żalu i złości po meczach z Finlandią i Luksemburgiem. Wiedziałem, że nie wyjdę w pierwszym składzie, ale liczyłem, że podniosę się z ławki. Kiedy emocje opadły, wszystko sobie jednak przemyślałem. Nie grałem ani w meczach kontrolnych, ani w Pucharze Syrenki. Dodatkowo trafiłem do starszego rocznika. Nie mogłem od razu zbyt wiele oczekiwać – dodaje zawodnik Dumy Pomorza.
Mniej powodów do zadowolenia miał natomiast Dawid Rezaeian. Szesnastoletni obrońca rozegrał zaledwie 45 minut przeciwko Luksemburgowi, a w starciu z Francją był jedynym z Portowców (oprócz Turskiego), który nie pojawił się na boisku. – Trochę szkoda, bo jechaliśmy aż ze Stargardu i liczyliśmy, że zobaczymy syna na boisku. Z nerwów całą noc nie mogłem spać. Zawsze tak przeżywam. W trakcie meczu też nie mogłem ustać w miejscu, tylko chodziłem z kąta w kąt po trybunie – śmieje się tata Dawida, Reza Rezaeian.
Spotkanie z Francją mnóstwo emocji wzbudziło również u naszych zawodników. Jeszcze kilka godzin po ostatnim gwizdku Portowcy rozprawiali na temat tego, co wydarzyło się na boisku. Dużym wydarzeniem było m.in. pojawienie się na boisku syna Zinedine Zidane’a – Théo. Zawodnik Realu Madryt na boisku pojawił się w drugiej połowie i swój występ przypieczętował bramką na 3:1. – Nie dość, że syn piłkarskiej legendy, to jeszcze zawodnik Realu. Możemy sobie wpisać z CV, że graliśmy przeciwko niemu – mówił Hubert Turski. – Ty nie możesz, bo nie grałeś – docinał mu Kacper Kozłowski. – Poza tym wcale nie był taki dobry. To on może sobie wpisać, że grał z nami. To znaczy… ze mną – śmiał się pomocnik Pogoni.
Dzięki zwycięstwu nad Polską reprezentacja Francji zajęła pierwsze miejsce w grupie i zapewniła sobie rozstawienie w kolejnej fazie eliminacji. Biało-czerwoni uplasowali się natomiast na drugiej pozycji, dzięki czemu wciąż są w grze o wyjazd do Irlandii na finały ME. – Nie wypowiadamy się w kategoriach sukcesu. Dopiero jak awansujemy na mistrzostwa Europy, będziemy mogli świętować. Chcieliśmy wygrać, bo każdy punkt, a nawet każda strzelona bramka, mają wpływ na rozstawienie. Mieliśmy kilka sytuacji, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę, ale zabrakło nam odrobiny skuteczności – podsumowuje trener Małecki. – Dla nas to kolejne starcie z silnym rywalem. Podczas Pucharu Syrenki graliśmy z Portugalią, teraz mierzyliśmy się z Francją. Nie udało nam się wygrać, ale pokazaliśmy się z bardzo dobrej strony. Wiemy, że przed nami jeszcze wiele pracy, ale wierzę, że niedługo przyjdzie czas na zwycięstwa z topowymi przeciwnikami.
Po zakończonym spotkaniu reprezentanci Polski wrócili do hotelu, gdzie zjedli obiad, wzięli udział w odprawie oraz krótkiej odnowie. Po zakończeniu zgrupowania – klubowym samochodem – wrócili natomiast do domu, by wspólnie z rodziną spędzić święto Wszystkich Świętych. – Dawno nie mieliśmy tak długiego zgrupowania. Zazwyczaj trwa około tygodnia, a teraz nie było nas w domach blisko dwa. Fajnie z powrotem zobaczyć Szczecin. Ale powrót do rzeczywistości nie będzie łatwy… – kończy Marcel Wędrychowski.