Z radością patrzę na to, jak wygląda podejście do pracy z młodzieżą w naszym klubie. I zazdroszczę trenerom, pracującym dziś w Akademii. W ciągu czterdziestu ostatnich lat nie było nigdy tak znakomitej atmosfery do kształcenia przyszłych wychowanków – mówi prezes honorowy Akademii Pogoni, Kazimierz Biela.
W sierpniu przyszłego roku minie czterdzieści lat pracy trenera w Pogoni Szczecin. Trzeba przyznać – bardzo okazały jubileusz.
– Czas bardzo szybko leci. Aż trudno uwierzyć, że to już 40 lat. Najśmieszniejsze jest to, że nigdy bym nie podejrzewał, że właśnie ze Szczecinem zwiąże swoją przyszłość. Po ukończeniu studiów na krakowskim AWF-ie w czerwcu 1976 roku, rozpocząłem pracę w tamtejszym Hutniku. I wszystko toczyło się swoim rytmem aż do 1978 roku, kiedy przyjechałem na wakacje do Świnoujścia i poznałem swoją przyszłą żonę. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie – w czerwcu 1979 roku byliśmy już po ślubie, a 1 sierpnia rozpocząłem pracę w Pogoni Szczecin.
Jak wówczas wyglądała struktura grup młodzieżowych?
– W najstarszych rocznikach mogliśmy mówić o sporym bogactwie. Na każdym poziomie mieliśmy wówczas po dwie grupy. Gorzej było w niższych rocznikach. Szkolenie rozpoczynało się bowiem bardzo późno – pierwsze rozgrywki organizowane były dla dwunastolatków. Dopiero w pierwszej połowie lat 80. przeprowadziliśmy małą rewolucję i otworzyliśmy się na kształcenie młodszych zawodników.
Na samym początku swojej pracy w Pogoni objął trener zespół juniorów starszych. W pewnym momencie miał trener jednak pod swoimi skrzydłami aż dwa roczniki.
– Praktycznie od samego początku pracowałem z dwoma grupami. Najpierw byli to juniorzy starsi oraz zawodnicy z grupy naborowej. Zmiana nastąpiła dopiero na początku lat 90., kiedy rozpocząłem treningi również z juniorami młodszymi. Było to związane przede wszystkim z szukaniem oszczędności. W tym czasie uruchomiono bowiem rozgrywki wojewódzkie dla juniorów młodszych, których mecze odbywały jeden po drugim. Dużo taniej było więc wysłać dwa roczniki jednym autokarem i z jednym trenerem.
Z dzisiejszej perspektywy brzmi to surrealistycznie.
– Rzeczywiście, dużo się pod tym względem pozmieniało. Dzisiaj każdy z roczników ma nie tylko swojego trenera, ale nawet cały sztab szkoleniowy. Trenera od przygotowania fizycznego, trenera bramkarzy, fizjoterapeutę. W latach 80. sukcesem było, gdy oprócz trenera w sztabie był również kierownik drużyny.
A jak w tamtych latach wyglądała infrastruktura szkoleniowa?
– Problem z warunkami do treningu był poważny. W latach 80. mieliśmy praktycznie jedno boisko trawiaste i dwa żużlowe, zlokalizowane przy ul. Witkiewicza. Z czasem na koronie stadionu zaczynały powstawać również dodatkowe boiska, ale o bazie treningowej z prawdziwego zdarzenia możemy mówić w kontekście dopiero ostatniej dekady. Jeszcze na początku XXI wieku, w miejscu dzisiejszych boisk, funkcjonowała przecież giełda.
Aż dziw, że w takich warunkach, udało się wychować tylu znakomitych zawodników.
– Trudno byłoby mi pewnie wyliczyć wszystkich wychowanków, którzy trafili do pierwszego zespołu Pogoni. Darek Adamczuk, Maciek Stolarczyk, Darek Szubert, Radek Majdan, Leszek Pokładowski, w późniejszych latach także Bartek Ława, Arek Mysona czy w końcu Kamil Grosicki. Było ich faktycznie wielu. Nie wiem z czego wynikał ten fenomen. Staraliśmy się po prostu jak najlepiej wykonywać swoją pracę, a efekty z czasem przychodziły.
Wszystko legło jednak w gruzach na początku XXI wieku. Poprzednia dekada to najtrudniejszy okres w historii szczecińskiego szkolenia?
– Niewątpliwie tak. O ironio, już w czasach Sabriego Bekdasa mieliśmy poważny kryzys w kwestii myślenia o szkoleniu młodzieży. Pogoń była wówczas jednym z najbogatszych klubów w lidze i mogła kupić praktycznie dowolnego zawodnika w Polsce. Mając takie możliwości, kwestia wprowadzania wychowanków do pierwszego zespołu zeszła na drugi plan. Czasy Lesa Gondora i Antoniego Ptaka to już z kolei pełna dewastacja naszego szkolenia. Sprowadzaliśmy wówczas do Szczecina dziesiątki Brazylijczyków, a utalentowanych reprezentantów Polski oddawaliśmy za bezcen.
W pierwszych latach odbudowy też nie mieliśmy się chyba czym pochwalić?
– Na tamten okres trzeba spojrzeć trochę inaczej. Klub wstawał z kolan, nie dysponowaliśmy ogromnym budżetem. Nie ma jednak co ukrywać, że większość nakładów finansowych szła wówczas na pierwszy zespół. Głównym celem było wprowadzenie Pogoni do Ekstraklasy, a nie skupianie się na szkoleniu młodzieży. Dopiero pojawienie się Darka Adamczuka i Maćka Stolarczyka sprawiło, że znów możemy być dumni ze swoich wychowanków. Obaj wychowali się przy Twardowskiego i mają Pogoń Szczecin w sercu. Przeszli przez wszystkie szczeble szkolenia, więc doskonale wiedzą, na czym powinna polegać praca z młodzieżą.
Sukcesy w rozgrywkach młodzieżowych, medale mistrzostw Polski, dziesiątki reprezentantów Polski. Niesamowitą drogę przeszło szczecińskie szkolenie w ostatniej dekadzie.
– Z radością patrzę na to, jak wygląda podejście do pracy z młodzieżą w naszym klubie. I zazdroszczę trenerom, pracującym dziś w Akademii. W ciągu czterdziestu ostatnich lat nie było nigdy tak znakomitej atmosfery do kształcenia przyszłych wychowanków. Ogromna w tym zasługa władz klubu, które z ogromnym zaangażowaniem walczą o to, by wychowywać młode pokolenia zawodników. Ja w swojej pracy w Pogoni niejednokrotnie miałem momenty, w których juniorzy nikogo nie interesowali. Nikt nie pytał, czy jedziemy na turniej, czy mamy reprezentantów? Dzisiaj trenerzy nawet najmłodszych roczników mają pełne wsparcie władz klubu i świetne warunki do pracy.
Jak trener postrzega przyszłość naszej Akademii?
– Moim zdaniem rysuje się ona w kolorowych barwach. Już teraz dla wszystkich stało się jasne, że Pogoń Szczecin to jedna z pierwszych sił w kraju, jeśli chodzi o szkolenie młodzieży. Jestem przekonany, że medale mistrzostw Polski juniorów, powołania do młodzieżowych reprezentacji Polski, ale przede wszystkim codzienna, ciężka praca, przełożą się w przyszłości na sukcesy naszych wychowanków w Ekstraklasie i reprezentacji Polski.