Na co dzień ich zadaniem jest obrona dostępu do własnej bramki. W rundzie jesiennej zdarzyło się jednak, że bramkarską bluzę zamienili na koszulkę piłkarską i pojawili się na boisku jako gracze z pola. – Ze szkoleniowego punktu widzenia przynosi to sporo korzyści. Dzięki temu kształcimy nowoczesnych, wszechstronnych bramkarzy – mówi trener bramkarzy w Pogoni Szczecin, Grzegorz Otocki.
W rundzie jesiennej aż trzech bramkarzy dostało szansę założenia piłkarskiej koszulki i wsparcia swojego zespołu w konstruowaniu akcji ofensywnych. Występujący w drużynie trampkarzy Łukasz Łęgowski był jokerem w talii trenera Łęczyńskiego na ligowe starcie z Chemikiem Bydgoszcz. Swoje minuty w roli napastnika zaliczył również Nikodem Sujecki, który pojawił się na boisku w meczu z KKS-em Kalisz. – To było dla mnie niesamowite doświadczenie i poniekąd spełnienie marzeń. Zawsze korciło mnie, żeby grać na „dziewiątce” – opowiada Sujecki.
Zawodnik Akademii Pogoni Szczecin nie zadowolił się jednak jedynie występem w roli napastnika, ale zrobił również wszystko, by jak najlepiej wywiązać się ze swoich nowych obowiązków. Zaledwie pięć minut po wejściu na boisko dostał piłkę na szesnastym metrze i nie zastawiając się długo posłał ją wprost do siatki. – Już przed meczem chłopaki śmiali się, że jak wejdę na boisko, to zrobię grę. I faktycznie, fajnie się to wszystko ułożyło. Zdobyć pierwszą bramkę w rozgrywkach młodzieżowych to naprawdę uczucie nie do opisania. Potem miałem jeszcze jedną okazję, ale niestety spaliłem – wspomina bramkarz AP Pogoni.
W obu powyższych przypadkach o wystawieniu bramkarzy jako graczy z pola zadecydowały kwestie szkoleniowe. Zaangażowanie w rozgrywanie akcji oraz walka o dojście do pozycji strzeleckiej pozwala im bowiem w lepszym rozumieniu sytuacji boiskowej oraz poprawia grę nogami. – Chcemy kształcić bramkarzy ofensywnych, dobrze wyszkolonych technicznie, którzy nie mają problemu z czytaniem gry. Dzisiaj takie są standardy, że rolą bramkarza nie jest tylko bronienie strzałów, ale również niekiedy pełnienie roli ostatniego obrońcy – tłumaczy trener Łęczyński.
Z zupełnie innych powodów w roli napastnika na boisku pojawił się natomiast Hubert Idasiak. Choroby, kontuzje oraz powołania do reprezentacji sprawiły bowiem, że przed wyjazdowym meczem z Wdą Świecie trener Michał Zygoń miał do dyspozycji zaledwie trzynastu zawodników. W akcie rozpaczy musiał więc postawić na rezerwowego wówczas bramkarza, który w drugiej połowie zajął miejsce na szpicy. – Nie ma się szczególnie czym chwalić. W takim klubie jak Pogoń Szczecin nie powinny się zdarzać podobne historie. Muszę jednak przyznać, że Hubert spisał się bardzo dobrze i był nawet o krok od strzelenia bramki – opowiada Michał Zygoń.
Dla młodego bramkarza występ na pozycji napastnika nie był jednak nowym doświadczeniem. Jeszcze przed trzema laty Hubert Idasiak regularnie strzelał bowiem bramki w okręgowej lidze młodzików w barwach Zrywu Kretomino. W ciągu zaledwie dwóch sezonów zaliczył 23 trafienia i był jednym z wyróżniających się zawodników na tej pozycji. – Byłem większy i szybszy od rywali ze swojego rocznika, więc idealnie sprawdzałem się w roli napastnika. A że dodatkowo strzelałem bramki, to trener pozwalał mi grać na szpicy – wspomina Idasiak.
Strzelecka skuteczność Idasiaka nie przyćmiła jednak umiejętności bramkarskich. Jego pierwszy trener usilnie starał się namówić młodego zawodnika, by piłkarską koszulkę zamienił na bramkarską bluzę. – Zawsze wiedziałem, że ma predyspozycje do gry w bramce. Zresztą u niego to rodzinne, bo jego tata gra na tej pozycji w LZS-ie Kowalewice. Problem polegał na tym, że Hubert nie chciał stać między słupkami, bo się stresował, że puści bramkę i koledzy będą mieli do niego pretensje. Poszliśmy więc na układ – połowę meczu grał w ataku, ale drugą musiał spędzić między słupkami – wspomina pierwszy trener Idasiaka i założyciel UKS-u Orlik Darłowo, Wojciech Polakowski.
Przez kilka lat Hubert Idasiak występował więc na boisku w podwójnej roli. Zazwyczaj spotkanie rozpoczynał jako napastnik, później stawał na bramce, by w końcowych minutach ponownie pojawić się na placu w roli snajpera [na poziomie młodzików funkcjonują zmiany powrotne – przyp. red.]. Bez względu na pozycję, spisywał się znakomicie. – Było to trochę komiczne, bo jak grał w napadzie, to strzelał bramki, a jak stawał na bramce, to nie puszczał żadnej. Najchętniej byśmy go wtedy sklonowali – wspomina trener Polakowski.
Z biegiem lat kontunuowanie gry na dwóch pozycjach stało się jednak niemożliwe. Ostatecznie Hubert wybrał więc dalszy rozwój jako bramkarz. Powołanie do reprezentacji Polski U16 jest dowodem, że poszedł właściwą drogą. – Mimo wszystko uważam, że nie miał predyspozycji do gry w polu. Jako bramkarz zrobił natomiast wielkie postępy.. Ogromna tym zasługa m.in. trenerów Pogoni Szczecin, ale cieszę się, że swoim uporem i różnymi „wariacjami” przyłożyłem rękę do jego rozwoju – komentuje Wojciech Polakowski.
Chociaż Hubert Idasiak przez ostatnie kilka lat rozwija przede wszystkim umiejętności bramkarskie, to wciąż nie zapomniał jak poruszać się w polu karnym rywala. Wystarczyło więc zaledwie kilka minuty, by po wejściu na boisko w starciu z Wdą Świecie sprawdził umiejętności golakeepera rywali. – To był ciekawy powrót. Byłem trochę zdezorientowany i nie wiedziałem jak biegać, ale ze znalezieniem się przed bramką Wdy nie miałem problemu. Była spora szansa, żeby wpisać się na listę strzelców, ale obrońca zdołał zablokować moje uderzenie – wspomina Idasiak.
Występ w polu dla trzech młodych bramkarzy stanowi jedynie epizod w ich przygodzie z piłką. W historii Dumy Pomorza jest jednak człowiek, który w ten sposób zapisał jedną z najciekawszych kart swojej sportowej kariery. Czterdziestoletni dziś Marcin Lenczewski równo dwie dekady temu trafił do Pogoni Szczecin jako obiecujący bramkarz. Między słupkami granatowo – bordowych niepodzielnie panował jednak wówczas Radosław Majdan.
Lenczewski musiał więc pogodzić się z rolą rezerwowego. Na boisku Ekstraklasy pojawił się tylko raz – 29 maja 1999 roku w meczu z Wisłą Kraków, gdy na 3 minuty przed końcem spotkania zmienił… pomocnika, Damira Mareticia. – To była ostatnia kolejka sezonu. Do Krakowa pojechaliśmy w mocno okrojonym składzie. Trener Leszek Jezierski wykorzystał już dwie zmiany i w ostatnich minutach również mnie chciał wpuścić na boisko. Pamiętam, że czekałem już przy linii bocznej, ale wtedy kontuzji nabawił się Maretić. Trener Jezierski spojrzał na mnie wtedy i powiedział „przebieraj się, wchodzisz w pole” – wspomina Marcin Lenczewski.
Największym problemem w tamtym momencie był brak odpowiedniego stroju. Po długich negocjacjach z arbitrem bramkarz Pogoni Szczecin ostatecznie pojawił się jednak na boisku w wywróconej na lewą stronę koszulce jednego z kolegów. – Nigdy bym nie podejrzewał, że to będzie moje jedyne wspomnienie z Ekstraklasy. Po tym sezonie odszedłem z klubu i grałem jeszcze w Odrze Szczecin, Policach oraz zespołach niemieckich. Do najwyższej klasy rozgrywkowej już nigdy nie powróciłem. Z perspektywy czasu patrzę jednak na tamtą historię z uśmiechem. Gdybym wszedł wtedy do bramki, dzisiaj pewnie mało kto by o mnie pamiętał. A tak w pewien sposób zapisałem się w historii klubu. Bo jak debiutować, to z grubej rury – podsumowuje Marcin Lenczewski.