
– Na pewno będziemy chcieli atakować pozycję lidera. Możemy to zrobić już po pierwszej wiosennej kolejce, ale możemy też – i tego byśmy sobie najbardziej życzyli – po ostatniej. Wysoka pozycja w tabeli nie zmienia jednak naszej filozofii. Sukces sportowy I zespołu, opartego na naszych wychowankach – to jest cel, do którego wspólnie dążymy – mówi szkoleniowiec juniorów starszych Pogoni, Piotr Łęczyński.
Przed rozpoczęciem sezonu towarzyszył Wam spory optymizm. Silny personalnie, ograny na poziomie Centralnej Ligi Juniorów U18 zespół pozwalał myśleć o włączeniu się do walki o najwyższe cele. Druga lokata po rundzie jesiennej ze stratą dwóch oczek do liderującej Wisły Kraków to wynik, który daje satysfakcję?
– Biorąc pod uwagę, w jaki sposób zaczęliśmy tegoroczny sezon i z iloma problemami mierzyliśmy się po drodze, to możemy uznać ten wynik za zadowalający. Mieliśmy po drodze kilka wpadek, ale potrafiliśmy też seriami zdobywać punkty. Tuż przed zimową przerwą odnieśliśmy trzy bardzo ważne zwycięstwa, które wywindowały nas w ligowej tabeli, ale też napełniły optymizmem. W końcowym rozrachunku myślę, że możemy zaliczyć tę rundę do udanych.
Początek sezonu faktycznie daleki był od ideału. Po porażkach z dwoma krakowskimi drużynami – Wisłą i Hutnikiem oraz remisie w Warszawie z Escolą niespodziewanie zajęliście miejsce w strefie spadkowej. Znaleźliście już odpowiedź na to, co stało się z zespołem w pierwszych kolejkach?
– Złożyło się na to wiele czynników. Pojawiło się sporo błędów w ustawieniu, które wynikały z tego, że próbowaliśmy nowych rozwiązań taktycznych. Ten plan nie wypalił, dlatego wróciliśmy do tego, w czym nasi zawodnicy czują się najlepiej. I od razu zaczęliśmy zdobywać punkty. Liczyliśmy, że w pierwszych meczach będziemy wyglądali zdecydowanie lepiej, ale nasza gra kompletnie się nie kleiła. Nawet sami zawodnicy byli zdziwieni, że to, co dobrze funkcjonowało w meczach kontrolnych, zostało w lidze tak brutalnie zweryfikowane. Ale może ten zimny prysznic na początek był nam potrzebny. Od spotkania z Legią zaczęliśmy grać już swoją piłkę, solidnie punktowaliśmy i ruszyliśmy z miejsca.
Dwukrotnie musieliście jesienią przerwać regularne treningi, by zmierzyć się z pandemią koronawirusa. Ten trudny okres, paradoksalnie, wyszedł Wam jednak na dobre, bo po powrocie na boisko zespół solidnie punktował. Dłuższa przerwa przydała się, by przeprowadzić spokojną analizę, złapać trochę oddechu?
– Na pewno był to trudny i dziwny czas, ale przyniósł nam sporo korzyści. Przyjrzeliśmy się wnikliwie wcześniejszym spotkaniom, wyciągnęliśmy wnioski. Efekt był taki, że po powrocie na boisko zaczęliśmy seriami zdobywać punkty. Chociaż dobrze poradziliśmy sobie z problemami, to jednak wolałbym, żeby wiosną takich sytuacji było jak najmniej. Gdy przychodzi bowiem do odrabiania zaległości i te spotkania się kumulują, to brakuje czasu na analizę czy nawet spokojny trening. A nie da się niestety niektórych rzeczy zrobić na zapas.
Przyglądając się zespołowi w czasie rundy jesiennej miałem wrażenie, że te problemy tylko Was cementują. Im trudniejsze wyzwanie przed Wami stało, tym lepiej sobie z nim radziliście.
– To tylko pokazuje, jak wiele w piłce znaczą aspekty mentalne. Nasza drużyna jest najlepszym przykładem, że wiele rzeczy zaczyna się właśnie w głowach. Początek sezonu wydawał się w miarę łatwy, co uśpiło nieco naszą czujność. Seria meczów bez zwycięstwa i perspektywa ligowego maratonu wywołały jednak wewnętrzną mobilizację. Drużyna się scaliła, pokazali się również nowi liderzy. Myślę, że sporo dało nam również krótkie zgrupowanie, na które pojechaliśmy po meczu z Jagiellonią. Mieliśmy trochę czasu, by pobyć ze sobą, porozmawiać. Od tego momentu widać było, że buduje się coś naprawdę fajnego.
Łyżką dziegciu z beczce miodu jest spotkanie z Lechem Poznań, przegrane wysoko 0:7. Z perspektywy czasu łatwiej zrozumieć, co się stało w tym meczu?
– Nadal trudno to wytłumaczyć. Dużo rozmawialiśmy z chłopakami o tym spotkaniu, ich nastawieniu. Wydawało się, że wszystko jest normalnie. Podchodziliśmy do tego meczu tak, jak do każdego innego. Zachowania na boisku były jednak co najmniej nieracjonalne. Podobnie jak reakcje po straconych bramkach, które nie szły w tę stronę, w którą powinny. Z minuty na minutę mieliśmy coraz bardziej związane nogi, do tego dochodziła jeszcze presja związana z transmisją meczu. Efekt był taki, że dostaliśmy nie zimny, a lodowaty prysznic. Trudny moment po raz kolejny wpłynął na nas jednak pozytywnie. Drużyna się scementowała, pojawiły się jednostki o silnym charakterze, które chciałby ciągnąć ten wózek. W konsekwencji zaliczyliśmy bardzo dobrą końcówkę rundy. Oczywiście – wolałbym, żeby zespół nie potrzebował dodatkowej motywacji, a wnioski wyciągał głównie po dobrych, wygranych meczach. Kolejnego takiego meczu, jak przeciwko Lechowi, już nigdy nie chcemy przeżywać.
Spotkanie przeciwko Lechowi wypisało się ze schematu. W starciach z ligową czołówką radziliście sobie bowiem bardzo dobrze. Wysoka wygrana ze Śląskiem Wrocław, pewne zwycięstwo nad Legią, wyjazdowy triumf nad Wisłą Kraków. Z czego wynikają dobre wyniki w meczach na szczycie? Nastawienia, sposobu gry rywali, wzmocnień personalnych?
– Pewnie wszystkiego po trochu. Największe znaczenie ma jednak to, co dzieje się w głowach zawodników. Kiedy pokonujesz Śląsk Wrocław 5:0, a tydzień później tracisz cztery bramki w pierwszej połowie meczu z Arką Gdynia, to trudno to wytłumaczyć inaczej, niż podejściem mentalnym. Dużo czasu poświęcamy na rozmowy z zawodnikami, ale potem przychodzi pierwszy gwizdek sędziego i okazuje się, że ta mobilizacja gdzieś ulatuje. Spotkania przeciwko Legii, Cracovii czy Górnikowi pokazują jednak, że jeśli koncentracja od pierwszej minuty jest na wysokim poziomie, to jesteśmy groźni. Nad tymi aspektami mentalnymi będziemy chcieli zimą bardzo mocno pracować. Niedopuszczalne jest bowiem, żeby różnice pomiędzy meczami z czołówką i dołem tabeli były tak wyraźne. Jeśli umiemy pokonać lidera, to wpadki z zespołami będącymi w kryzysie nie mogą nam się przytrafiać.
Inna sprawa, że w obecnym sezonie liga jest niezwykle wyrównana. Praktycznie w każdej kolejce zdarzały się jakieś niespodzianki, co w efekcie przełożyło się na spory ścisk w czołówce tabeli.
– Zdecydowanie tak. Szczerze mówiąc nie pokusiłbym się o wskazanie murowanego faworyta w jakimkolwiek meczu. Wyniki były nie do przewidzenia. Prosty przykład – Śląsk Wrocław w środę pokonuje Legię Warszawa 5:1, by cztery dni później przegrać z nami 5:0. My natomiast – po pokonaniu liderującego wówczas Śląska – w następnej kolejce tracimy cztery bramki w meczu z Arką. I takich przykładów było zdecydowanie więcej. To pokazuje, że wciąż mamy do czynienia z piłką młodzieżową, gdzie aspekty mentalne są niezwykle ważne. Nie można nastawiać się wyłącznie na mecze z teoretycznie silnymi przeciwnikami. Żeby zdobywać tytuły, trzeba zachować chłodną głowę i utrzymać wysoką, równą formę w każdym spotkaniu. Takie podejście charakteryzuje świadomych, dojrzałych piłkarzy, a takich chcielibyśmy widzieć w naszym zespole.
Zabrakło Wam trzech punktów, żeby zimować w fotelu lidera. Punktów straconych z którym rywalem jest trenerowi w tym kontekście najbardziej żal?
– Na pewno przeciwko Arce Gdynia. Byliśmy wtedy w dobrej dyspozycji i mieliśmy wszelkie argumenty, żeby to spotkanie wygrać. Na swój poziom weszliśmy jednak dopiero po przerwie, kiedy musieliśmy już odrabiać czterobramkową stratę. A i tak byliśmy bliscy, by przynajmniej doprowadzić do wyrównania. Wyjazdowa porażka z Hutnikiem to również coś, co nie powinno się przydarzyć. Tych dwóch meczów najbardziej żałujemy, bo mogliśmy mieć sześć punktów więcej. Były też jednak spotkania, gdy dopisało nam trochę szczęścia, bo rywale w końcówkach mogli przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. W ostatecznym rozrachunku to wszystko się bilansuje.
Gra obronna będzie elementem, nad którym najmocniej będziecie pracować w przerwie zimowej? Dorobek strzelecki macie imponujący, ale drugiej tak nieszczelnej defensywy próżno szukać w ligowej czołówce.
– Na pewno nie chcielibyśmy wiosną tracić tylu bramek. Natomiast ta ogólna statystyka nieco zakłamuje rzeczywistość. Praktycznie dwie trzecie wszystkich goli straciliśmy bowiem w czterech meczach – z Lechem, Wisłą, Arką i Lechią. W pozostałych trzynastu spotkaniach nasi rywale zdobyli natomiast tylko 11 bramek. W tym kontekście z gry defensywnej możemy być więc zadowoleni, chociaż mamy świadomość, że tracenie bramek seriami chluby nam nie przynosi. Wiemy, gdzie popełniliśmy błędy i będziemy zimą tak pracować, by więcej się nie powtarzały. A wtedy będziemy bardzo mocni.
W poprzednich sezonach zdecydowanie lepiej radziliście sobie w meczach wyjazdowych, niż na własnym boisku. W obecnych rozgrywkach punkty ze Szczecina udało się wywieźć natomiast jedynie Wiśle i Arce. Zadomowiliście się na obiekcie przy Pomarańczowej?
– Logistycznie nie była to łatwa runda. Nie mogliśmy trenować na własnych obiektach, więc musieliśmy praktycznie codziennie jeździć na Prawobrzeże albo do Kołbaskowa. Nie narzekaliśmy jednak, tylko cierpliwie robiliśmy swoje. Po raz kolejny okazało się, że im trudniejsze warunki, tym większa mobilizacja, która przełożyła się na dobre wyniki domowych spotkań. Mamy nadzieję, że ten atut własnego boiska będzie jeszcze bardziej widoczny wiosną, gdy przeniesiemy się na nowe obiekty Akademii przy Twardowskiego. Głównym celem jest natomiast poprawia skuteczności w meczach wyjazdowych.
Przed rozpoczęciem sezonu do zespołu dołączyli Wiktor Kapela, Mateusz Bąk i Jakub Stachnik, którzy rok wcześniej grali na poziomie U17. Wszyscy trzej dość długo czekali na swoją szansę, ale gdy już ją otrzymali, to chyba nie zawiedli?
– Zdecydowanie tak. Cała trójka rozwija się w sposób regularny i cały czas idzie do przodu. Najwięcej minut zaliczył Mateusz Bąk, który grał u nas na kilku pozycjach. To zawodnik wszechstronny, który przez ostatnie miesiące zrobił bardzo duży postęp. Jesteśmy z niego bardzo zadowoleni. W trudnych meczach zdobywał bramki, asystował, a swoją postawą – także w treningach – dawał sygnały, że jest coraz mocniejszą postacią w walce o pierwszy skład. Z bardzo dobrej strony pokazał się też Kuba Stachnik. Konkurencja na jego pozycji jest bardzo duża i nie jest łatwo wskoczyć na stałe do pierwszego składu. Wiemy jednak, że zawsze możemy na niego liczyć, bo absolutnie nigdy nas nie zawiódł. Najrzadziej na boisku pojawiał się Wiktor Kapela, ale w jego przypadku problemem były kontuzje, które co jakiś czas wykluczały go z grania.
W trakcie sezonu treningi z zespołem rozpoczęli również Igor Mencnarowski i Michał Samborski. Jak wyglądają na tle o dwa lata starszych kolegów?
– Cieszmy się, że obaj do nas dołączyli. Byli absolutnie wyróżniającymi się postaciami w drużynie U17, więc doszliśmy w klubie do wniosku, że pora na nowe bodźce. Z postawy Michała jesteśmy bardzo zadowoleni. Dobrze pracował w treningach, strzelił jesienią kilka ważnych bramek i absolutnie nie odstawał od starszych kolegów. Potwierdzeniem dobrej dyspozycji jest także powołanie na zgrupowanie Talent Pro. Igor również na treningach prezentował się bardzo dobrze. Na swojej pozycji ma jednak ogromną konkurencję, przez co tych występów było trochę mniej. Wspólnie z koordynatorami stale go jednak monitorujemy i w razie potrzeby decydujemy, żeby zagrał mecz w zespole U17. W tygodniu cały czas jednak trenuje z nami i walczy o minuty w dużo trudniejszej lidze juniora starszego.
Rywalem do regularnej gry w środku pola jest m.in. Kacper Łukasiak, który nie dość, że dobrze wygląda na boisku – co potwierdza bramkami i asystami – to jeszcze przejął opaskę i wyrósł na lidera zespołu. To jedna z najjaśniejszych postaci rundy jesiennej?
– Bezdyskusyjnie. W każdym aspekcie – podejścia do treningu, meczu, zachowania w szatni, mobilizacji – Kacper zrobił ogromny postęp i stał się wzorem do naśladowania. Pamiętam spotkanie z Arką Gdynia, które inaugurowało poprzedni sezon – Kacper był wtedy w osiemnastce meczowej, ale nie wszedł na boisko nawet na minutę. Dzięki swojej ciężkiej pracy i ogromnym umiejętnościom dzisiaj jest natomiast liderem drużyny. Nie bez powodu – wspólnie z Olafem Korczakowskim – został wybrany przez trenerów i dziennikarzy Łączy Nas Piłka do najlepszej jedenastki rundy jesiennej. Mam nadzieję, że nadal będzie się tak spokojnie i konsekwentnie rozwijał.
Przed Wami dwa miesiące zimowych przygotowań. Zazwyczaj był to dla Was okres intensywnych treningów, a przede wszystkim zagranicznych wyjazdów i ciekawych gier kontrolnych. W tym roku będzie podobnie, czy pandemia miesza Wam szyki?
– Na pewno nie będzie to tak urozmaicone granie, jak w poprzednich latach. Mieliśmy kilka fajnych planów, związanych chociażby z wyjazdem do Niemiec czy na turniej do Odense. Pandemia sprawiła jednak, że musieliśmy z nich zrezygnować. Cały czas żyjemy w dużej niepewności tego, co się wydarzy – czy będziemy mogli wyjechać za granicę, skorzystać z hotelu. W takich okolicznościach trudno organizuje się okres przygotowawczy. Na dzisiaj nie wiemy nawet, kiedy będziemy mogli wrócić do treningów, bo trwają dyskusje na temat interpretacji ostatniego rozporządzenia wprowadzającego kwarantannę narodową. Runda jesienna pokazała jednak, że potrafimy radzić sobie z problemami, więc mamy nadzieję, że teraz będzie podobnie. Ubolewamy nad całą sytuacją, ale z pandemią mierzy się cały świat.
Pozycja wicelidera po jesiennej części ligowych zmagań niejako zobowiązuje, by wiosną włączyć się do rywalizacji o najwyższe cele. Celujecie w zdobycie mistrzostwa Polski?
– Nasza sytuacja w tabeli jest dobra, ale trzeba pamiętać, że w czołówce panuje spory ścisk. Siódma Cracovia traci do lidera zaledwie sześć punktów, a do rozegrania zostało przecież jeszcze trzynaście kolejek. Biorąc pod uwagę, jak wyrównana jest to liga, wiele może się jeszcze wydarzyć. Na pewno będziemy chcieli atakować pozycję lidera. Możemy to zrobić już po pierwszej wiosennej kolejce, ale możemy też – i tego byśmy sobie najbardziej życzyli – po ostatniej. Wysoka pozycja w tabeli nie zmienia jednak naszej filozofii. Cały czas najważniejsi są dla nas wychowankowie, którzy za chwilę mają trafić do II, a w konsekwencji do I zespołu. Cieszy nas pozytywna opinia trenera Pawła Ozgi, który bardzo dobrze wypowiada się o naszych zawodników, trafiających do niego na treningi lub poszczególne mecze. Uśmiechamy się, gdy patrzymy na Kacpra Kozłowskiego, który nie tak dawno grał w drużynie U18, a dzisiaj jest wybierany najlepszym młodzieżowcem grudnia. Sukces sportowy I zespołu, opartego na naszych wychowankach – to jest cel, do którego wspólnie dążymy.