Miał siedem lat, kiedy po raz pierwszy pojawił się na treningu Pogoni Szczecin. Dekadę później wciąż z dumą nosi koszulkę z herbem Dumy Pomorza na piersi. – Moje marzenie? Wyjść na boisko przy Twardowskiego, usłyszeć zgiełk publiczności i swoje nazwisko wypowiadane przez spikera – mówi Hubert Sadowski, wychowanek Pogoni Szczecin i obrońca w zespole juniorów starszych.
„Trzy kilo”
17 października 2003 roku, stadion im. Floriana Krygiera w Szczecinie. Trybuny wypełnione do granic możliwości kibicami, którzy oglądają przekonujące zwycięstwo Pogoni w starciu z Cracovią. W siedemnastotysięcznym tłumie znajduje się trzyletni wówczas Hubert Sadowski. Niewiele jeszcze rozumie z tego, co go otacza. Bardziej interesują go śpiewy kibiców i odpalona pirotechnika. – Jedyne co pamiętam, to że na pytanie mamy o wynik odpowiedziałem „trzy kilo”. Chodziło mi oczywiście o 3:0 – wspomina Sadowski.
Dwa lata później, jeszcze jako przedszkolak, pojawił się na pierwszym piłkarskim treningu. Na zajęcia przyprowadził go ojciec, który młodemu Hubertowi próbował przekazać swoją miłość do sportu. – W młodym wieku tata często grał w piłkę nożną i koszykówkę. Będąc w wojsku brał udział w różnych turniejach. Jeśli jednak chodzi o profesjonalne uprawianie sportu, jestem pierwszy w rodzinie – opowiada Hubert Sadowski.
Początkowo zajęcia prowadzone były w ramach Uczniowskiego Klubu Sportowego, działającego przy patronackiej Szkole Podstawowej nr 51. Pieczę nad jakością szkolenia sprawowali trenerzy Marcin Tylutki oraz Kazimierz Biela. – Nie mam pojęcia jak to się stało, że Hubert pojawił się u nas na treningu. To nawet nie był jego rejon! Pamiętam, że początkowo nie chcieliśmy go w ogóle przyjąć, bo był jeszcze zbyt młody – wspomina trener Marcin Tylutki.
Po dwóch latach treningów młody Hubert Sadowski po raz pierwszy pojawił się na treningu w Pogoni Szczecin. Powstający niczym feniks z popiołów klub ogłosił wówczas nabory do eksperymentalnego rocznika 2000. – Dzisiaj normą jest, że zawodnicy od najmłodszych lat biorą udział w treningach klubowych. W tamtych czasach grupy młodzieżowe w Pogoni rozpoczynały się na poziomie czwartej klasy szkoły podstawowej. W okresie odbudowy dostaliśmy jednak od zarządu zielone światło, żeby zejść ze szkoleniem dwa roczniki w dół. Hubert był właśnie w tej eksperymentalnej grupie – tłumaczy trener Tylutki.
Szkoleniowiec od najmłodszych lat widział w nim ogromny potencjał. Na poziomie szkoły podstawowej Sadowski wyróżniał się bowiem nie tylko w piłce nożnej, ale również siatkówce, piłce ręcznej, tenisie stołowym czy unihokeju. – Absolwentami naszej szkoły są m.in. Kamil Grosicki czy Dawid Kort. Żaden z nich w tym wieku nie był jednak tak uzdolniony jak Hubert. Na koniec edukacji otrzymał zresztą puchar dla najlepszego sportowca szkoły – opowiada Marcin Tylutki.
Wszechstronne zainteresowanie sportem mogło jednak sprawić, że Huberta nigdy nie obejrzelibyśmy na piłkarskim boisku. Przez pewien czas od zielonej murawy wolał bowiem trawiastą nawierzchnię kortów tenisowych. – Jeszcze w podstawówce chodziłem na zajęcia z tenisa ziemnego, które odbywały się po treningach Pogoni. Trenerzy wielokrotnie powtarzali, że mam talent i mogę coś osiągnąć. Pewnego dnia postawili przede mną ultimatum – tenis albo piłka nożna. To był ostatni raz, kiedy pojawiłem się na zajęciach z tenisa – mówi obrońca Pogoni.
„Piłka nożna? Nigdy więcej!”
Początkowo w ogóle nie myślał, że piłka nożna może stać się dla niego planem na przyszłość. Z czasem zaczęły jednak przychodzić pierwsze sukcesy, które utwierdzały go w przekonaniu, że kroczy właściwą drogą. – Pamiętam turniej Don Bosco Cup. Zajęliśmy wówczas drugie miejsce, a ja dostałem nagrodę dla najlepszego zawodnika turnieju. To wyróżnienie bardzo zapadło mi w pamięć. Później wielokrotnie odbierałem różne statuetki, ale to właśnie przy pierwszej z nich pojawiło się marzenie o zawodowej grze w piłkę – wspomina Hubert Sadowski.
Jak każdemu młodemu chłopakowi, największą frajdę sprawiało mu strzelanie bramek. Na początku ustawiany był na prawej pomocy, gdzie radził sobie wyjątkowo dobrze. – W meczu z Pomorzaninem Nowogard strzeliłem nawet trzy bramki. Wygraliśmy wtedy 11:1. Z czasem trenerzy zaczęli mnie jednak przesuwać do obrony i tak już zostało. Pilnuję teraz brata, który też trenuje w Pogoni, żeby przypadkiem nie poszedł w moje ślady. Ktoś w rodzinie musi strzelać bramki! – śmieje się Sadowski.
Znakomicie zapowiadająca się kariera młodego zawodnika mogła jednak zostać brutalnie przerwana. Po meczu ze Stalą Szczecin Hubert wrócił bowiem do domu ze złamaną ręką, co wykluczyło go z zajęć na pięć tygodni. – Nie potrafiłem sobie z tym poradzić psychicznie. To był trudny wiek. Wtedy wydawało mi się, że wszystko tracę. Byłem zły, leżałem na łóżku i krzyczałem, że już nigdy nie wrócę do piłki. Gdyby nie pomoc rodziców, nie wiem jak by się to skończyło. Na szczęście pomogli mi stanąć na nogi. Odbudowałem się, wróciłem po kontuzji i dzisiaj jestem tu gdzie jestem – opowiada siedemnastoletni zawodnik.
„Nie umiałem się wpiep****”
Po zakończeniu szkoły podstawowej Hubert trafił do gimnazjum przy ul. Hożej, gdzie znalazł się pod skrzydłami trenerów Piotra Łęczyńskiego i Macieja Mateńki. To właśnie tam dojrzewał – zarówno życiowo, jak i piłkarsko. – Znamy się z Hubertem bardzo dobrze. To zawodnik niezwykle świadomy, inteligentny i pracowity. Zawsze stawiał Pogoń i piłkę nożną bardzo wysoko w swojej hierarchii. Nigdy też nie sprawiał problemów w szkole – wspomina trener Łęczyński.
Chociaż po czterech latach treningów pozostały przede wszystkim pozytywne wspomnienia, to sama współpraca nie zawsze była łatwa. Trener Piotr Łęczyński długo nie mógł bowiem wydobyć z Huberta umiejętności niezbędnych na pozycji stopera – walki oraz agresji. – Przez cały ten czas próbowałem mu wytłumaczyć, że z małego Hubcia musi stać się poważnym facetem. Długo pracowaliśmy nad tym aspektem, przeprowadziliśmy wiele rozmów. Myślę, że Hubert wiele z nich wciąż pamięta – mówi szkoleniowiec Pogoni. – Zawsze słyszałem od trenera, że nie potrafię się wpiep****. Że muszę wyeliminować strach przed kontaktem i zacząć grać jak facet. Przez długi czas miałem z tym problem, ale w końcu dało mi się go przezwyciężyć – opowiada Hubert.
„Reprezentacja? Mam zadrę w sercu”
Pomimo mankamentów w grze Hubert cieszył się dużym zaufaniem trenera Łęczyńskiego. Od samego początku był jednym z podstawowych zawodników Dumy Pomorza, a z czasem otrzymał opaskę kapitana. – Widziałem w nim ogromny potencjał i chciałem go rozwijać. Zawsze miał silną pozycję w zespole. Imponował pracowitością i podejściem do pracy. A przy tym był niezwykle uśmiechnięty i otwarty na innych, dzięki czemu pozytywnie wpływał na zespół – wspomina trener Łęczyński. – Trener zawsze mi powtarzał, że mam być jednym z liderów i ciągnąć drużynę do przodu – opowiada Sadowski. – Obecnie pierwszym wyborem jest Maciek Żurawski, ale ja jestem drugi w kolejce. To dla mnie ogromne wyróżnienie. Z opaską na ramieniu czuję się pewnie. Myślę, że potrafię zmotywować kolegów, podpowiedzieć im niektóre rzeczy, a czasem nawet kogoś ochrzanić – mówi Sadowski.
Pozycja lidera w Pogoni sprawiła, że Hubert doczekał się także powołania do reprezentacji Polski. Po raz pierwszy z orzełkiem na piersi zagrał w marcu 2015 roku w meczu przeciwko Walii. Biało-czerwoni wygrali tamto spotkanie 3:1, ale na piętnastoletniego obrońcę spłynęła fala krytyki. – Mieliśmy do rozegrania dwumecz. W pierwszym spotkaniu w ogóle nie miałem okazji wybiec na boisko. W drugim starciu dostałem szasnę i… nie wytrzymałem. Wyszedłem na boisko przemotywowany, a jak usłyszałem hymn, to coś we mnie pękło. Po tamtym meczu miałem niesamowity kryzys. Siadła mi psychika. Nie mogłem się podnieść. Byłem głupi, bo jeszcze pod skrótem meczu przeczytałem komentarze na swój temat – opowiada Hubert Sadowski, który od tamtego momentu nie wrócił już do reprezentacji. – Wiele się od tamtego czasu zmieniło. Zacząłem pracować nad sferą mentalną, bo teraz widzę jak istotna jest w sporcie. Czuję jednak zadrę w sercu. Bardzo chciałbym znowu zagrać w kadrze. Wierze, że ciężką pracą uda mi się przekonać do siebie selekcjonera.
„Tylko nie rozdawanie ulotek!”
Długoletni staż w barwach Dumy Pomorza sprawił, że Hubert stał się jedną z twarzy klubu i przykładem dla najmłodszych, że ciężką pracą można osiągnąć sukces. Szybko zaczął więc się pojawiać podczas licznych akcji organizowanych przez Pogoń oraz spotykać się z mieszkańcami Szczecina i regionu. – Jak tylko coś się dzieje, to zawsze jestem pierwszy i chętnie się zgłaszam. Nie robię tego za karę, tylko sprawia mi to przyjemność. Jedyne czego nie lubię, to rozdawanie ulotek – śmieje się piłkarz Pogoni. – Zdecydowanie bardziej lubię kontakt z dzieciakami. Mam zresztą brata w najmłodszych grupach Akademii, więc to dla mnie chleb powszedni.
Codziennością dla Huberta Sadowskiego jest również śledzenie nowinek i wyników wszystkich zespołów Akademii. – Jestem na bieżąco z tym co dzieje się w klubie. Śledzę poczynania trampkarzy i juniorów, interesuję się także wynikami zespołu rezerw i pierwszej drużyny. Pogoń to mój klub i staram się żyć tym, co się w nim dzieje – tłumaczy obrońca Pogoni.
„Marzenie? Usłyszeć swoje nazwisko z ust spikera”
We wrześniu minęło dokładnie dziesięć lat od momentu, jak Hubert Sadowski pojawił się na treningu w Pogoni Szczecin. Na okrągły jubileusz otrzymał najlepszy z możliwych prezentów – powołanie do pierwszego zespołu na zgrupowanie w Pogorzelicy oraz szansę debiutu w drużynie Macieja Skorży podczas meczu kontrolnego z Chrobrym Głogów. – Do pierwszego zespołu droga jest jeszcze daleka – tonuje nastroje obrońca Pogoni. – Cieszę się, że znalazłem uznanie w oczach trenera, ale mam świadomość ile jeszcze pracy przede mną.
Chociaż Sadowski już teraz ociera się o pierwszy zespół, to cały czas nie zapomina o planie B. Ma bowiem świadomość, że nie każdego zawodnika z dzisiejszego zespołu juniorów starszych czeka świetlana przyszłość i wspaniała kariera. – Zawsze trzeba mieć jakąś alternatywę. W ciągu dziesięciu lat w Pogoni spotkałem wielu zawodników w przypadku których dałbym sobie rękę uciąć, że w przyszłości będą wielkimi piłkarzami. I cytując klasyka „dzisiaj bym nie miał ręki” – wspomina obrońca Pogoni. Gdzie widzi więc siebie, jeśli nie na piłkarskim boisku? – Na pewno chciałbym pozostać przy sporcie. Może nauczyciel wychowania fizycznego albo trener?
W tej chwili Hubert Sadowski robi jednak wszystko, by na najbliższe dwadzieścia lat móc schować plan B do szuflady. Regularna gra w zespole juniorów starszych, ciężka praca na zajęciach, intensywne treningi w grupie Pogoń Future – to wszystko ma doprowadzić do realizacji największego marzenia – gry w pierwszym zespole Dumy Pomorza. – Wierzę, że doczekam kiedyś takiej chwili, kiedy podczas ligowego meczu będę gotowy do wejścia na boisko z ławki rezerwowych i przy wrzawie publiczności usłyszę głos spikera „a na boisku pojawia się wychowanek Pogoni Szczecin – Hubert Sadowski”.