– Nie sądziłem, że sztab funkcjonuje na tylu różnych płaszczyznach. Dopiero będąc po tej drugiej stronie widać, ile czasu i energii poświęcają trenerzy, by jak najlepiej przygotować zespół do poszczególnych meczów. Bycie członkiem sztabu szkoleniowego na najwyższym poziomie to ciężka praca od rana do późnego wieczora – opowiada trener-koordynator Akademii Pogoni i asystent selekcjonera Jacka Magiery w reprezentacji U20, Maksymilian Rogalski.
Za Tobą bardzo intensywne dwa tygodnie, podczas których opuściłeś klubowe biuro i dołączyłeś do sztabu szkoleniowego reprezentacji Polski U20. Jak wyglądała Twoja codzienna praca?
– Podczas samego zgrupowania, jeszcze przed pierwszym meczem mistrzostw świata, pełniłem rolę asystenta. Pomagałem w organizacji zajęć, niejednokrotnie też aktywnie uczestniczyłem w treningach. Natomiast podczas trwania turnieju byłem jednym z analityków, odpowiedzialnych za obserwację naszych potencjalnych rywali.
Dużo spotkań zobaczyłeś podczas mistrzostw?
– Trochę by się tego uzbierało. Pierwszego dnia, zanim nasza reprezentacja rozpoczęła pojedynek z Kolumbią, pojechaliśmy do Lublina, gdzie oglądaliśmy mecz Senegalu z Tahiti. Następnego dnia również byliśmy na Lubelszczyźnie, żeby przyjrzeć się naszym potencjalnym rywalom z grupy C, na których mogliśmy trafić w 1/8 finału. Oglądaliśmy również spotkanie Kolumbii z Senegalem, a kilka dni później pojechaliśmy do Bydgoszczy, żeby przyjrzeć się grze Włochów. Razem z całym sztabem zobaczyliśmy też starcie Urugwaju z Nową Zelandią.
A spotkania polskiej reprezentacji?
– Po zakończonej obserwacji szybko jechaliśmy do hotelu i oglądaliśmy mecze w telewizji. Wiadomo – chciałoby się być z chłopakami i całym sztabem na stadionie, ale nie pozwalały na to obowiązki. Dopiero podczas ostatniego meczu z Włochami – z racji tego, że równolegle nie był rozgrywany żaden mecz – byliśmy na stadionie w Gdyni i patrzyliśmy na wszystko z perspektywy trybun. Ze względu na ograniczenia FIFA nie mogliśmy zasiąść na ławce rezerwowych, ale i tak było to fantastyczne przeżycie, które trudno opisać słowami.
Nawet zagraniczne media były pod wrażeniem atmosfery, która towarzyszyła meczom Polaków podczas mundialu. Dało się odczuć tę pozytywną energię płynącą z trybun?
– Zdecydowanie tak. Żałuję, że nie mogłem być na żadnym meczu naszej reprezentacji w Łodzi, bo tam publiczność była najliczniejsza i najbardziej żywiołowa. Po spotkaniu z Kolumbią rozmawiałem z Marcinem Łazowskim, który był obecny na trybunach. Chociaż na swoim koncie ma kilkadziesiąt spotkań w roli szkoleniowca reprezentacji Polski, to nawet na nim atmosfera łódzkiego stadionu zrobiła wrażenie.
Miałeś możliwość od środka zobaczyć, jak wygląda praca sztabu szkoleniowego reprezentacji Polski. Coś się zdziwiło, zaskoczyło?
– Nie sądziłem, że sztab funkcjonuje na tylu różnych płaszczyznach. Dopiero będąc po tej drugiej stronie widać, ile czasu i energii poświęcają trenerzy, kierownicy czy fizjoterapeuci, by jak najlepiej przygotować zespół do poszczególnych meczów. Zawodnicy często tego nie widzą. Pamiętam ze swojego doświadczenia – wychodziło się na trening, robiło swoje, potem szło pod prysznic i tyle. Nikt nie myślał o tym, że trenerzy musieli przeprowadzić analizę, dopasować trening do potrzeb poszczególnych zawodników, przygotować ćwiczenia. Bycie członkiem sztabu szkoleniowego – zwłaszcza na poziomie Ekstraklasy czy reprezentacji Polski – to ciężka praca od rana do późnego wieczora.
Jak oceniasz cały turniej pod względem sportowym? Zwłaszcza po meczu z Kolumbią wylała się na Was fala krytyki.
– Nie ma co ukrywać – inauguracyjny mecz nie był najlepszy w naszym wykonaniu. Rozłożyliśmy go jednak na czynniki pierwsze i wyciągnęliśmy wiele elementów, które powinny pozytywnie wpłynąć na rozwój chłopaków. Mecz z Tahiti wygraliśmy wysoko, ale tego należało od nas oczekiwać. Pojedynek z Senegalem był dość dobry, a przede wszystkim pozwolił nam osiągnąć cel, jakim było wyjście z grupy. Największy niedosyt pozostał po starciu z Włochami, w którym byliśmy równorzędnym przeciwnikiem. Wiadomo, że ambicje były wyższe, ale jako sztab możemy spokojnie spojrzeć w lustro z przeświadczeniem, że zrobiliśmy wszystko, by tych chłopaków jak najlepiej przygotować to turnieju. A zadanie nie było łatwe, bo tak naprawdę po raz ostatni przed turniejem widzieliśmy się w marcu. Zawodnicy przyjechali do Uniejowa w różnej dyspozycji – jedni po zwycięstwie w Pucharze Polski czy awansie do Ekstraklasy, inni po spadku do II ligi. Ogromne słowa uznania należą się selekcjonerowi Jackowi Magierze, który w krótkim czasie scalił ten zespół tak, by był w stanie rywalizować z najlepszymi reprezentacjami na świecie.
Debiuty na mistrzostwach świata zanotowali dwaj zawodnicy Pogoni – Sebastian Walukiewicz i Adrian Benedyczak. Jakie oceny zebrali od sztabu szkoleniowego?
– Sebastian był ważną postacią tej reprezentacji. W pierwszym spotkaniu popełnił błąd, który kosztował nas utratę bramki, ale zareagował bardzo pozytywnie i w kolejnych meczach wnosił do zespołu dużo jakości. Myślę, że może zaliczyć ten turniej do udanych. Adrian grał trochę mniej, nie był pierwszym wyborem selekcjonera. Ale w kuluarach sztabowych był bardzo ceniony. To zawodnik z dużym potencjałem, który deptał kolegom po piętach i walczył o miejsce w wyjściowym składzie. Zagrał w każdym z czterech meczów, strzelił bramkę przeciwko Tahiti, starcie z Senegalem rozpoczął od pierwszej minuty. Nigdy nas nie zawiódł.
Mundial to nie tylko ogromne wyzwanie sportowe, ale również organizacyjne. Byłeś pod wrażeniem tego, jak taka impreza wygląda od kuchni?
– Zdecydowanie tak. Wszystko było zapięte na ostatni guzik i dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Szkolenia z sędziami, kontrole antydopingowe, wszelkie detale związane z ekspozycją znaków firmowych naszych sponsorów. Mieliśmy nawet ochronę w hotelu, która praktycznie 24 godziny na dobę pilnowała naszego korytarza. Żeby uwierzyć, trzeba to przeżyć.
Przed nami wielki finał całego turnieju. Spodziewałeś się, że Ukraina oraz Korea Południowa mogą zajść tak daleko?
– Dobra dyspozycja Ukrainy nie jest zaskoczeniem. Ta sama drużyna przed rokiem dotarła bowiem do półfinału mistrzostw Europy U19. Miejsce Korei Południowej jest natomiast dużą niespodzianką. Przed mundialem wśród faworytów wymieniano raczej Portugalię, która ostatecznie nawet nie wyszła z grupy, czy Francuzów i Argentyńczyków, którzy swój udział zakończyli w 1/8 finału. To tylko pokazuje, że piłka nożna – zwłaszcza ta młodzieżowa – jest nieprzewidywalna.