Łączą ich braterskie więzi i miłość do piłki nożnej. Dzieli ponad dwieście kilometrów i klubowe barwy. Jakub – ponad sześć lat temu – trafił do poznańskiego Lecha. Maciej natomiast postawił na rozwój w Akademii Pogoni Szczecin. – Czasami sobie dogryzamy – tak w ramach braterskiej rywalizacji. Przede wszystkim jednak wzajemnie się wspieramy. Mam nadzieję, że kiedyś będziemy mogli zagrać w jednym meczu – najlepiej w tych samych barwach – mówi obrońca Dumy Pomorza, Maciej Białczyk.
Wychowywali się w sportowej rodzinie. Ich ojciec – Marcin – przed laty sam marzył o piłkarskiej karierze, reprezentując barwy Lecha Poznań. Do poziomu seniorskiego nigdy jednak nie dotarł. – Tata zabierał nas na treningi, często grał z nami w piłkę. Bardzo chciał, żebyśmy poszli jego śladem. W pewnym momencie złapaliśmy bakcyla i dalej już poszło samo. Było nas dwóch, więc mieliśmy łatwiej – często wzajemnie się nakręcaliśmy. Jak jednemu się nie chciało, to drugi go motywował. I tak nam mijał dni – braliśmy piłkę i graliśmy od rana do wieczora. Z przerwami na szkołę oczywiście – wspomina Maciej.
Podwórkowe granie szybko zamieniło się w profesjonalne treningi w Akademii Piłkarskiej Szczecinek. Do Jakuba, który jako pierwszy zaczął uczestniczyć w zajęciach, Maciej dołączył po kilku miesiącach i natychmiast wskoczył do starszego rocznika. – Chociaż dzielą nas z bratem dwa lata, to graliśmy w jednym zespole. A nawet na jednej pozycji – obaj byliśmy wówczas napastnikami. Ze względu na wiek zazwyczaj wchodziłem z ławki, ale zdarzały się mecze, kiedy trener wystawiał nas obu. Trochę bramek razem nastrzelaliśmy – śmieje się zawodnik Pogoni.
Dobra postawa w barwach szczecineckiego klubu zaowocowała zainteresowaniem ze strony największych akademii w Polsce. Jakub Białczyk – mają zaledwie jedenaście lat – poszedł w ślady ojca i dołączył do poznańskiego Lecha. Przez pierwsze miesiące dojeżdżał na treningi ze Szczecinka, a wraz z początkiem gimnazjum na stałe przeprowadził się do Wronek. Podobną drogą chciał podążyć również Maciej, ale dla niego włodarze Lecha nie widzieli miejsca. – Trochę było mi przykro, bo chciałem dalej być razem z bratem. Mając pomoc ze strony starszych kolegów, łatwiej byłoby się zaaklimatyzować w nowym miejscu. Z tego co wiem, żadna oferta nie została jednak złożona – tłumaczy.
Dziesięcioletni wówczas Maciej Białczyk nie ustawał jednak w treningach i szybko otrzymał poważną szansę na piłkarski rozwój. Najpierw zdecydował się na przenosiny do szczecineckiego oddziału Akademii Piłkarskiej Reissa, z której następnie trafił do Akademii Pogoni Szczecin. – Wcześniej miałem okazję grać przeciwko Pogoni w rozgrywkach ligowych. Występowałem też w kadrze województwa, dzięki czemu pewnie zwróciłem na siebie uwagę trenerów. Pewnego dnia tata dostał telefon z zaproszeniem na testy. Przyjechaliśmy, sprawdziłem się i tak trafiłem do Pogoni – opowiada Maciej.
Przeprowadzka do Szczecina była dla trzynastolatka dużym przeżyciem. Trafił bowiem do dużego, wojewódzkiego miasta – bez kolegów i opieki rodziców. Szybko jednak zdołał zaaklimatyzować się w nowym miejscu. – Nie czułem strachu. Bardziej byłem chyba podekscytowany tą zmianą. Miałem okazję nauczyć się samodzielności, poznać życie w dużym mieście. Przeprowadziłem się zresztą razem z Dawidem Krupeckim, więc było nam raźniej – wspomina.
Zmiana klubu wiązała się również ze zmianą pozycji na boisku. Z roku na rok Maciej coraz rzadziej pojawiał się w linii ataku, zajmując głównie miejsce w środku pola. Gdy trafił do Pogoni, trener Tomasz Bielecki przekwalifikował go na stopera. – Zaczęło się wszystko od kadry województwa. Maciek zawsze był inteligentnym zawodnikiem, ale nie imponował wtedy szybkością. Poza tym w napadzie grał Hubert Turski, który przerastał swoich rówieśników warunkami fizycznymi i instynktem strzeleckim. I tak powoli go przesuwaliśmy – najpierw na 8, potem na 6. A gdy oddawałem rocznik Patrykowi Dąbrowskiemu, był już stoperem. Zresztą jego brat poszedł podobną drogą, bo aktualnie gra głównie na pozycji defensywnego pomocnika – opowiada szkoleniowiec Pogoni. .
Po latach wspólnego grania dwaj bracia znaleźli się po przeciwnych stronach barykady. Nie dość, że Pogoń i Lech regularnie rywalizują ze sobą na poziomie makroregionu, to na dodatek kibice obu zespołów szczególne ze sobą nie przepadają. Dodatkowy smaczek, jaki towarzyszy bataliom szczecińsko-poznańskim, przełożył się również na samych zawodników. – Wiadomo, że sobie dogryzamy – tak w ramach braterskiej rywalizacji. Nie ma w naszych relacjach złośliwości, traktujemy to z humorem. W trakcie bezpośredniej rywalizacji każdy stoi jednak po swojej stronie – nawet jeśli brat gra w barwach Lecha, to i tak kibicuję kolegom z Pogoni. Zawsze liczę jednak na dobry występ Kuby – opowiada Maciej Białczyk.
W codziennych sytuacjach rywalizacja ustępuje jednak pola braterskiej miłości. Mimo gry w różnych klubach, Maciej i Jakub nadal starają się wspierać i pomagać sobie w piłkarskim rozwoju. – Często ze sobą piszemy. Motywujemy się do pracy, wysyłamy sobie ciekawe ćwiczenia i treningi indywidualne, wymieniamy się poradami żywieniowymi. Na tyle, na ile to możliwe obserwujemy również swoje mecze i wymieniamy się opiniami. Chociaż jestem młodszy, też czasem też mogę coś bratu podpowiedzieć – opowiada obrońca Pogoni. – Wielokrotnie byliśmy również na meczach Pogoni i Lecha. Zaprosiłem brata do Szczecina na mecz z Termaliką, ja z kolei poszedłem na Bułgarską na mecz przeciwko Legii. Jesteśmy trochę ponad kibicowskimi animozjami – dodaje.
Chociaż Maciej i Jakub na co dzień trenują w różnych klubach, to zdają się podążać taką samą drogą. Każdy z nich ma za sobą rywalizację z kolegami ze starszego rocznika, powołania do kadry województwa czy występ w biało-czerwonych barwach. W poprzednim sezonie obaj do kolekcji dołożyli również złote medale mistrzostw Polski – Jakub w barwach Lecha w kategorii juniora starszego, a Maciej z kadrą województwa zachodniopomorskiego. – To był jeden z przyjemniejszych momentów w domu. Szkoda, że brat akurat nie zagrał w meczach finałowych. Ale i tak – dwa medale mistrzostw Polski w jednym sezonie to dla rodziców ogromny powód do radości – opowiada obrońca Pogoni. – Szkoda tylko, że nie było okazji, żeby bratu dogryźć. Wraca człowiek ze złotym medalem do domu, a tu brat też ma medal – żartuje.
W najbliższym sezonie Maciej i Jakub prawdopodobnie nie będą mieli okazji, by stanąć naprzeciwko siebie i udowodnić swoją wyższość. Różnica dwóch lat powoduje bowiem, że na co dzień grają w odmiennych kategoriach wiekowych. Na pierwszy bratobójczy pojedynek czas przyjdzie dopiero za dwa lata – w trzecioligowych rezerwach lub w barwach pierwszego zespołu. – Na pewno byłoby to fajne spotkanie. Chociaż na boisku pewnie nie byłoby miejsca na sentymenty. Jeszcze przyjemniej byłoby jednak, gdybyśmy mogli zagrać obok siebie w jednym zespole. Może kiedyś przekonam brata do przeprowadzki do Szczecina – podsumowuje z przymrużeniem oka Maciej Białczyk.