– Podoba mi się pomysł, który władze klubu mają na mnie. Praca skauta od jakiegoś czasu chodziła mi po głowie. Zresztą – taką funkcję pełniłem niegdyś w Lechu Poznań. Myślę, że potrafię z niezłym skutkiem ocenić potencjał zawodnika. Cieszę się, że będę mógł współdecydować o tym, kto może trafić na Twardowskiego, a na kogo jeszcze jest czas – mówi trener juniorów młodszych Akademii Pogoni, Michał Zygoń.
Przygotowania do rundy wiosennej rozpoczęliście od małego trzęsienia ziemi. Zespół opuścili wiodący zawodnicy z rocznika 2004, którzy przystąpili do rywalizacji w Centralnej Lidze Juniorów U15, a Łukasz Łęgowski otrzymał szansę gry w starszym roczniku. Trzeba było tę drużynę lepić na nowo?
– Byliśmy na takie zmiany przygotowani. Decyzja o tym, że chłopacy z rocznika 2004 będą rywalizować ze swoimi rówieśnikami, zapadła już w połowie rundy jesiennej. Bez presji wyniku sportowego dograliśmy więc pierwszą część sezonu, kończąc ją z całkiem pozytywnym skutkiem tuż za plecami FASE i Chemika. Zimą dostaliśmy natomiast zadanie, by jak najlepiej rozwinąć chłopaków i – ze względu na zmianę poziomu edukacji i przejście do liceum – dokonać selekcji.
Zimą mówił trener, że „chłopacy powinni skupić się przede wszystkim na rozwoju indywidualnym, bo jeśli potwierdzą swoją wartość, to i tak zagrają w Centralnej Lidze Juniorów U17”. Odpowiednio wykorzystali ten czas?
– To bardzo indywidualna kwestia. Na pewno zwycięzcą ostatniego pół roku jest Kuba Stachnik, który otworzył się na siebie i pokazał cechy, które – grając u boku innych liderów – miał przytłumione. Z niezłej strony pokazali się również Wiktor Kapela i Mateusz Bąk, którzy otrzymali możliwość treningów z zespołem U17. W ich kontekście oceny nie są jednak tak wysokie, jak w przypadku Kuby.
Część zawodników grało wiosną na nietypowych dla siebie pozycjach. Skąd taki eksperyment?
– Było wąskie grono zawodników, co do przyszłości których nie mieliśmy stuprocentowej pewności. Chcieliśmy więc tak nimi pokierować, by – przy swoich warunkach fizycznych, dominacji danej nogi itp. – mogli pokazać pełnię atutów i udowodnić swoją wartość. Na zmianie pozycji najbardziej skorzystał Junior Radziński, który potwierdził, że jest zawodnikiem ofensywnym. Większość wiosny rozegrał w linii ataku i dał zespołowi sporo jakości.
W wielu spotkaniach imponowaliście formą i skutecznością pod bramką rywala. Który mecz najbardziej zapadł trenerowi w pamięć?
– Najlepsze w naszym wykonaniu było spotkanie ze Świtem Skolwin. W pierwszej połowie strzeliliśmy dziesięć goli. Wychodziło nam wszystko – jak byśmy nie dotknęli piłki, zamienialiśmy to na bramkę. Nieźle wyglądaliśmy też chociażby w ostatnim meczu z Chemikiem Police. Ogólnie runda wiosenna była jednak znacznie trudniejsza od jesiennej.
Dlaczego?
– Kluczowy był tutaj aspekt mentalny. Ze względu na wybór szkoły część chłopaków już kilka tygodni przed końcem sezonu dowiedziała się, że klub nie wiąże z nimi przyszłości. Trudno było ich później zmotywować do wytężonej pracy. Wiedzieli, że czego by nie dokonali, ich czas w Pogoni przemija.
Jesienią rywale często górowali nam Wami warunkami fizycznymi. W drugiej części sezonu ta różnica nie była już chyba tak widoczna?
– Zdecydowanie. W tym kontekście trzeba zwrócić uwagę na trzy aspekty. Bez wątpienia nasi zawodnicy dojrzeli fizycznie, zmężnieli. Coraz częściej stawali jednak do rywalizacji ze swoimi rówieśnikami, bo wiodący gracze z rocznika 2002 w innych klubach zostali przesunięci do zespołów juniorów starszych. Istotny wpływ na obraz meczów miała również reforma rozgrywek, która wydłużyła czas trwania każdej z połów do 45 minut. Z perspektywy ośmiu jednostek treningowych w tygodniu nasza drużyna była lepiej do tego przygotowana niż większości rywali.
Zawodników, których prowadził trener w lidze wojewódzkiej, w przyszłym sezonie czeka rywalizacja z Lechem Poznań, Lechią Gdańsk czy Arką Gdynia. Są na to przygotowani?
– Nie mam o to żadnych obaw. Zostali przez nas pozytywnie ocenieni, a to oznacza, że są gotowi do gry w Centralnej Lidze Juniorów U17. Teraz wszystko jest w ich głowach i nogach. Na pewno niczego nie dostaną za darmo.
Spod swoich skrzydeł wypuścił trener – wspólnie z Jarosławem Grzesło – również kolejnego młodego trenera. Przed rokiem z Waszego sztabu na szerokie wody wypłynął Maciej Majak, teraz podobną drogą podąża Kajetan Pogorzelczyk.
– Bardzo wiele ich łączy. Obaj weszli do sztabu z chęcią nauki, zdobywania nowego doświadczenia. Oddali siebie w całości i jestem przekonany, że nie był to dla nich stracony czas. Chcielibyśmy im podziękować, bo współpraca z nimi była przyjemnością.
Po wielu latach pracy szkoleniowej zdecydował się trener na rozpoczęcie nowego etapu w roli skauta. Nie żal opuszczać ławki rezerwowych?
– Podoba mi się pomysł, który władze klubu mają na mnie. Praca skauta od jakiegoś czasu chodziła mi po głowie. Zresztą – taką funkcję pełniłem niegdyś w Lechu Poznań. Myślę, że potrafię z niezłym skutkiem ocenić potencjał zawodnika. Cieszę się, że będę mógł współdecydować o tym, kto może trafić na Twardowskiego, a na kogo jeszcze jest czas.
Oprócz działań skautingowych skupi się również trener na współpracy z klubami partnerskimi. Co zmieni się w tym aspekcie?
– Mam na to swój pomysł. Za wzór stawiam Berlin i Hamburg, gdzie cała lokalna społeczność utożsamia się z największym klubem w regionie i chce być jego częścią. Chciałbym zaszczepiać podobny trend w miastach i klubach Pomorza Zachodniego. Najważniejsze w tym kontekście będzie otwarcie się na ościenne kluby i podjęcie z nimi szeroko zakrojonej, dwukierunkowej współpracy.