Jego ojciec całe piłkarskie życie spędził w Gryfie Kamień Pomorski. On natomiast, już w wieku dwunastu lat, zdecydował się opuścić rodzinne strony, by rozwijać się w Akademii Pogoni Szczecin. Dziś trenuje z pierwszym zespołem i stoi o krok od debiutu w Lotto Ekstraklasie. – Tata jest klubową legendą. Żeby przebić go popularnością, musiałbym chyba wygrać z Pogonią mistrzostwo Polski – mówi napastnik Dumy Pomorza, Adrian Benedyczak.
Wychował się w piłkarskiej rodzinie. Jego tata – Ireneusz – od blisko dwóch dekad jest podstawowym bramkarzem Gryfa Kamień Pomorski, w barwach którego rozegrał 600 ligowych spotkań. Miłość do piłki przekazał synowi w genach. – Ledwo nauczył się chodzić, a już chciał biegać za piłką. Praktycznie się z nią nie rozstawał. Nie musiałem go nawet namawiać, zawsze było tylko „tato, chodź!” – wspomina Ireneusz Benedyczak. – Zdarzało się, że tata więcej czasu spędzał na boisku, niż w domu. Mama nie była szczególnie zadowolona – śmieje się Adrian.
W ślad za miłością do piłki nie poszło jednak zamiłowanie do bramkarskich rękawic. Chociaż tata całą zawodową karierę spędził między słupkami, Adrian zdecydowanie wolał rolę napastnika. – Układ w domu był prosty – tata broni, syn strzela. Nigdy nie starałem się go przekonać, żeby stawał na bramce. Chociaż może szkoda, bo przy obecnym wzroście mógłby fajnie bronić – opowiada Benedyczak senior.
Adrian ma jednak na swoim koncie bramkarski epizod. W 2013 roku, wraz z kolegami z Gryfa Kamień Pomorski, pojechał do Opola, gdzie wziął udział w Mistrzostwach Polski Klubów Ludowych. Po znakomitej grze reprezentanci województwa zachodniopomorskiego dotarli do finału, w którym zremisowali 3:3 z Jedynką Opoczno. Do wyłonienia złotego medalisty potrzebna była seria rzutów karnych, w której „Benek” zajął miejsce między słupkami. Efekt? Trzy obronione strzały, perfekcyjnie wykonany rzut karny i triumf Gryfa. – Bronił naprawdę świetnie. Inna sprawa, że stałem za zawodnikami z Opoczna i pokazywałem mu, w który róg ma się rzucać – śmieje się Ireneusz Benedyczak.
Grając w roli napastnika Adrian nie potrzebował podpowiedzi taty. W meczach Gryfa strzelał bramkę za bramką, czym zwrócił na siebie uwagę trenerów Pogoni Szczecin. W wieku dwunastu lat otrzymał więc zaproszenie na testy do klasy patronackiej Akademii Pogoni w Gimnazjum Sportowym nr 1 przy ul. Hożej. Jego przygoda z Dumą Pomorza nie trwała jednak długo. – Wytrzymał zaledwie tydzień. Wrócił do domu na weekend i stwierdził, że za nic w świecie tam nie wróci. Tęsknił za rodzicami, za domem. Gdyby nie pomoc trenera Łęczyńskiego, prawdopodobnie nie byłby dzisiaj w tym miejscu, w którym jest – wspomina tata Adriana.
Szkoleniowiec Dumy Pomorza wyciągnął do Adriana pomocną dłoń. Zgodził się bowiem, aby ten chodził do gimnazjum w Kamieniu Pomorskim i dojeżdżał do Szczecina tylko na niektóre treningi oraz mecze. – To była sytuacja bez precedensu. Wiedzieliśmy w klubie, że ma ogromny potencjał motoryczny i piłkarski. Zdradzał olbrzymie możliwości, ale miał problem z aklimatyzacją. Dlatego postanowiłem zrobić dla niego wyjątek. Czekałem, aż w pewnym momencie dojrzeje emocjonalnie i będzie gotowy, by wyprowadzić się od rodziców i zamieszkać w bursie – wspomina trener Łęczyński.
Po pół roku ciągłych podróży i męczących dojazdów Adrian otrzymał od rodziców ultimatum – albo przeprowadzka do Szczecina, albo koniec marzeń o piłkarskiej karierze. Wówczas nie miał już wątpliwości, że chce reprezentować barwy Pogoni. Wraz z początkiem semestru zimowego zamieszkał w bursie i rozpoczął regularne treningi w zespole Dumy Pomorza. – Adrian może być przykładem dla innych zawodników. Rozstanie z rodzicami i przyjaciółmi zawsze jest trudne. Nie jest to w żadnym wypadu powód do wstydu. Jeżeli jednak chce się spełniać marzenia, czasem trzeba podjąć trudną decyzję – mówi trener Łęczyński.
Symbolem emocjonalnej i piłkarskiej ewolucji była zmiana pseudonimu. Grając w Kamieniu Pomorskim koledzy wołali na niego „Bobas”. Kiedy trafił do Szczecina, dawny pseudonim zniknął, a Adrian stał się „Benkiem”. – W Gryfie pseudonim „Benek” był zarezerwowany dla mojego taty. Ja natomiast od początku byłem „Bobasem”, bo grałem z zawodnikami 2-3 lata starszymi od siebie. Po przyjściu do Pogoni wszystkie te zależności zniknęły i automatycznie dostałem od kolegów nowy pseudonim – wspomina Adriana Benedyczak.
Za zaufanie „Benek” odpłacił się trenerowi w najlepszy możliwy sposób – świetną postawą podczas treningów i znakomitą dyspozycją strzelecką w meczach Wojewódzkiej Ligi Trampkarzy, a następnie Wojewódzkiej Ligi Juniorów Młodszych i na poziomie Ligi Makroregionalnej. Wysoka forma młodego napastnika nie umknęła również uwadze selekcjonera reprezentacji Polski U17 – Roberta Wójcika – od którego w sierpniu 2016 otrzymał debiutanckie powołanie.
Po sześciu występach w narodowych barwach Benedyczak miał już na koncie dwa trafienia i status napastnika nr 1. Plany związane z wyjazdem na turniej eliminacyjny do mistrzostw Europy pokrzyżowała jednak kontuzja. – To był dla Adriana cios. Wpadł w poważny dołek psychiczny i długo nie mógł się pozbierać. Przeprowadziłem z nim wówczas kilka rozmów, by pomóc mu wyjść na prostą. Wydawało mu się wówczas, że wali się świat, a ja wiedziałem, że najważniejsze mecze są jeszcze przed nim – wspomina trener Łęczyński.
Tym razem szkoleniowiec Dumy Pomorza również się nie pomylił. Po powrocie na boisko rozpoczął się bowiem złoty okres z piłkarskiej karierze Adriana. W ciągu zaledwie kilku miesięcy zaliczył debiut w Centralnej Lidze Juniorów U19 i na poziomie III ligi, a dzięki dwunastu trafieniom w drużynie prowadzonej przez trenera Crettiego wywalczył sobie przepustkę do pierwszego zespołu. – To najbardziej niesamowity okres w moim życiu. Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Czuję się jednak z tym bardzo dobrze. Oswoiłem się już z myślą, że jestem członkiem pierwszego zespołu. Zespół znakomicie mnie przyjął, dzięki czemu łatwiej było mi się wprowadzić. Mam nadzieję, że na stałe – mówi Adrian Benedyczak.
Po przeskoku do pierwszego zespołu, „Benek” znów został wystawiony na próbę. Tym razem nie musiał mierzyć się jednak z porażką i straconymi nadziejami, lecz z awansem i sukcesem. Dotychczasowe miesiące pokazują, że samozachyt i uderzenie wody sodowej mu nie grożą. – Mamy czasem okazję porozmawiać. Widzę w nim tego samego, skromnego chłopaka, z którym niedawno pracowałem. Jako jeden z niewielu wciąż mieszka w bursie, ma świetny kontakt z młodszymi kolegami. Nie ma mowy o wywyższaniu się – mówi trener Piotr Łęczyński.
Pokora i ciężka praca podczas treningów sprawiły, że Benedyczak jest już o krok od realizacji kolejnego celu – debiutu w Lotto Ekstraklasie. Do tej pory udało mu się dwukrotnie trafić do meczowej osiemnastki, jednak ani razu nie zdołał wybiec na boisko. – Pierwszego powołania na mecz w ogóle się nie spodziewałem. Siedziałem wtedy w szkole i dostałem telefon od kierownika Daniela Strzeleckiego. Powiedział, że Łukasz Zwoliński i Adam Buksa nie mogą zagrać przeciwko Koronie i mam dołączyć do zespołu w Kielcach. Niesamowite przeżycie być częścią takiego meczu. Kibice, kamery, cała otoczka – to wszystko robi wrażenie – mówi „Benek”.
Niewykluczone, że w obecnym sezonie Adrianowi uda się spełnić jeszcze jedno marzenie, o którym myśli od dziecięcych lat. W dotychczasowych meczach ani raz nie miał bowiem okazji, by zagrać w oficjalnym meczu przeciwko tacie. Czasu jest niewiele, bo Ireneusz Benedyczak zadeklarował, że po zakończeniu rozgrywek kończy karierę. – Może spotkamy się w okręgowym Pucharze Polski? Rezerwy Pogoni awansowały do kolejnej rundy, Gryf również jest w grze – snuje plany młody napastnik. – Na pewno byłoby to wymarzone zwieńczenie bramkarskiej kariery. Ale niech nie myśli, że będzie miał z tatą łatwo! Rywalizacja w rodzinie jest duża. Dostałby „strzała” i byłoby po krzyku – śmieje się Ireneusz Benedyczak.