– W piłce młodzieżowej wyniki sportowe zawsze schodzą na drugi plan. Ale musieliśmy postawić zawodnikom bardziej krótkoterminowy cel, niż gra w Ekstraklasie. Od samego początku powiedzieliśmy sobie, że stać nas na mistrzostwo Polski i do tego będziemy zmierzać – mówi trener trampkarzy starszych Akademii Pogoni, Przemysław Jasiński.
Niecałe dwa miesiące – tyle czasu potrzebowaliście, żeby wywalczyć awans do półfinału mistrzostw Polski. Spodziewałeś się, że tak bardzo zdominujecie te ligę?
– Wiedziałem, że jesteśmy mocni, bo to pokazały już zimowe sparingi, w których pokonaliśmy m.in. Hamburgera SV. Ale nie podejrzewałem, że tak szybko zapewnimy sobie pierwsze miejsce z grupie. To mało prawdopodobne nawet z matematycznego punktu widzenia, by w dziesięć kolejek zbudować dwunastopunktową przewagę nad drugim zespołem.
Początek rundy wcale nie był jednak tak optymistyczny. W pierwszych dwóch meczach zdobyliście co prawda komplet punktów, ale zwycięskie bramki zdobyliście dopiero w końcówkach.
– Pierwsze mecze dały nam do zrozumienia, że musimy zawsze być maksymalnie skoncentrowani i zmobilizowani. Przekonaliśmy się, że wszystkie zespoły – nawet te broniące się przed spadkiem – będą walczyć do końca i gryźć trawę. Nie ukrywam, że dzięki pojedynkom z Wartą Poznań i Bałtykiem Koszalin staliśmy się lepszym i silniejszym zespołem. W kolejnych starciach zdecydowanie trudniej było nas złamać.
Które spotkanie było wiosną dla Was przełomowe? Zwycięstwa z FASE, Lechem?
– W obu meczach byliśmy stroną lepszą, ale wynik długo oscylował wokół remisu. Z perspektywy dalszej części rundy wiosennej kluczowe było spotkanie z Akademią Piłkarską Reissa, które wygraliśmy przekonująco kilkoma bramkami. To nas wzmocniło, pozwoliło złapać więcej luzu, co automatycznie przełożyło się na rezultat. Inna sprawa, że przez ostatnie pół roku zawodnicy zrobili ogromny postęp. Na treningach mamy więcej jakości piłkarskiej i przekonania o własnych możliwościach.
Runda jesienna – chociaż zakończyliście ją za plecami najgroźniejszych rywali – dawała powody do optymizmu. Zakładaliście przed wznowieniem rozgrywek cel sportowy w postaci awansu do półfinału mistrzostw Polski?
– W piłce młodzieżowej cele sportowe zawsze schodzą na drugi plan. Ale musieliśmy postawić zawodnikom bardziej krótkoterminowy cel, niż gra w Ekstraklasie. Od samego początku powiedzieliśmy sobie, że stać nas na mistrzostwo Polski i do tego będziemy zmierzać. Wygranie swojej grupy było ku temu istotnym krokiem.
W lutym obecnego roku Twoje trenerskie życie wywróciło się trochę do góry nogami. Z dnia na dzień spadła na Ciebie odpowiedzialność, związana z prowadzeniem zespołu jako pierwszy trener. Pamiętasz ten dzień?
– Bardzo dobrze. Cały czas się śmieję, że przyszedłem do biura rozliczyć faktury za obóz, a wyszedłem jako pierwszy trener. Przygotowywałem się do tego, by w pewnym momencie objąć zespół. Kiedy prezes Adamczuk przekazał mi tę informację, nie byłem zaskoczony. Później przeszliśmy do rozmów na temat funkcjonowania całego sztabu. Stwierdziłem wtedy: „do lipca jakość to poukładamy”. Wtedy nastała konsternacja i prezes Adamczuk mnie uświadomił, że funkcję pierwszego trenera obejmuję od dzisiaj.
Jakie było pierwsze uczucie?
– Ogromne zaskoczenie, ale też zadowolenie. Wiadomo, że mały stres się pojawił, ale nie miałem obaw, że mogę sobie nie poradzić. Przez ponad cztery lata byłem asystentem trenera Łazowskiego i wiele się od niego nauczyłem. Osoby z zewnątrz mogły mieć wątpliwości, czy 22-latek to odpowiednia osoba na pierwszego szkoleniowca. Mam nadzieję, że ostatnimi miesiącami udowodniłem, że jestem właściwą osobą na właściwym miejscu. Pierwsze wrażenie sprawia się raz i sądzę, że było ono dobre.