– Nie jestem typem trenera, który wchodzi do szatni, wylewa swoje żale i obarcza zawodników odpowiedzialnością za porażkę. Jesienią podniosłem głos tylko raz – w przerwie meczu z Lechem. Dla mnie, człowieka od kilku lat związanego z Pogonią, te starcia są wyjątkowe. Choćbym nie miał nogi, chciałbym wyjść na boisko i pokazać się z najlepszej strony. A nie u wszystkich zawodników widziałem determinację i wolę walki – mówi trener zespołu rezerw, Andrzej Tychowski.
Czy po słabym początku sezonu zdołał się trener już odrobinę zrelaksować, czy nadal trudno mówić o spokojnym śnie?
– Każdy trener i sportowiec chce wygrywać. Jeśli zwycięstw brakuje, to absolutnie nie ma spokoju – zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Nie będę oszukiwał i powiem szczerze – początek sezonu był dla nas złym czasem. Teraz jednak złapaliśmy odrobinę spokoju. Punktów może nie wiele, ale na tyle dużo, by spokojnie przygotowywać się do wiosny.
Nie żałował trener, że nie kontynuował pracy z juniorami? Mając taki potencjał zawodniczy pewnie ponownie mógłby trener bić się o medale i takich trudnych momentów by nie było.
– Żalu na pewno nie było, gdyż dla mnie to awans sportowy Uważam, że III liga jest dla mnie świetnym poziomem do dalszego rozwoju trenerskiego. Stawiam sobie poprzeczkę coraz wyżej, więc nie chciałbym teraz wracać do niższych kategorii. Nigdy nie pojawiała się wątpliwość, czy na pewno jestem kompetentnym trenerem na ten poziom rozgrywkowy. Otrzymałem zaufanie od prezesów klubu i dopóki mnie nim obdarzali, nie widziałem powodu, by rezygnować ze stanowiska. Miałem ciężkie chwile, które musiałem zwalczyć, ale wiary w siebie do końca nie straciłem. Bardzo pomogła mi zresztą rozmowa z prezesem Adamczukiem, który wlał we mnie bardzo dużo spokoju i pewności siebie.
Podejrzewam, że wielokrotnie analizował trener to, co działo się w pierwszych kolejkach. Ma trener konkretną diagnozę co poszło nie tak?
– Nie ma jednej konkretnej odpowiedzi. Wiele czynników się na to złożyło. Na pewno po kilku kolejkach zrozumiałem, że jeżeli będziemy zawsze grać zgodnie z wymaganiami modelu – ofensywnie, otwarcie – to możemy mieć problem ze zdobywaniem punktów. Trzecioligowe granie różni się od tego, co prezentują zespoły juniorskie. Często dominowaliśmy, utrzymywaliśmy się przy piłce, a rywale zdobywali bramki cwaniactwem, prostymi środkami, wykorzystując nasze indywidualne błędy. Patrząc na zespół podczas treningów byłem zadowolony, bo wyglądaliśmy naprawdę dobrze. Ale później nie przekładało się to na mecz. I tutaj był największy problem.
Powrót z Gniezna po wysokiej porażce z Mieszkiem to Wasze najgorsze godziny w tym sezonie? Co się mówi zespołowi po takim meczu?
– Najlepiej nic. To są rzeczy, które bolą, a rany najlepiej goją się w ciszy. Nie jestem typem trenera, który wchodzi do szatni, wylewa swoje żale i obarcza zawodników odpowiedzialnością za porażkę. Jesienią podniosłem głos tylko raz – w przerwie meczu z Lechem. Dla mnie – jako człowieka od kilku lat związanego z Pogonią – te starcia są wyjątkowe. Choćbym nie miał nogi, chciałbym wyjść na ten mecz i pokazać się z jak najlepszej strony. A nie u wszystkich swoich zawodników widziałem wówczas determinację i wolę walki. Piłkarsko wyglądaliśmy nieźle, ale gdybyśmy dołożyli do tego większe zaangażowanie, wynik byłby pewnie korzystniejszy. A po takim blamażu jak w Gnieźnie byłbym idiotą, gdybym wszedł do szatni i zaczął krzyczeć. Dla każdego z nas sam mecz był już wystarczająco bolesny. Wtedy trzeba ochłonąć, odpocząć, zrobić analizę i najlepiej do tego nie wracać.
Zwycięskie spotkanie z Gwardią było najważniejszym momentem rundy jesiennej? Punktem przełomowym, kiedy wreszcie uwierzyliście w siebie?
– Nie, zdecydowanie nie. Oczywiście cieszyliśmy się wtedy z pierwszego zwycięstwa, ale trzeba otwarcie przyznać, że trzy punkty zapewnił nam Iker Guarrotxena. Wtedy pokazał, że jest piłkarzem ekstraklasowym – zszedł do III ligi i przewyższał rywali o kilka klas. To dzięki niemu ten mecz nam się tak ułożył. Pamiętam, że tydzień później zagraliśmy nasz najgorszy mecz z Jarotą. Chociaż pojechaliśmy do Jarocina w bardzo mocnym zestawieniu, to straciliśmy trzy bramki. I to z rywalem, który – wydawało się – ma niewiele atutów ofensywnych. Także starcia z Gwardią w żaden sposób bym nie przeceniał.
Rundę jesienną zakończyliście efektownym zwycięstwem nad Wdą Świecie. W składzie nie mieliście żadnego zawodnika z I zespołu, a mimo to pokazaliście mnóstwo jakości i zdominowaliście rywala. To wreszcie była Pogoń, jaką trener chce oglądać?
– To był zdecydowanie mecz, który pokazał nam, że idziemy dobrą drogą jako klub. W moim odczuciu tak właśnie powinien wyglądać zespół rezerw – złożony z młodych zawodników, którzy głośno pukają do drzwi pierwszej drużyny. Dla nich ma być to poligon doświadczalny, na którym zdobędą ogranie w seniorskiej piłce. Zdecydowanie pokazali, że są na dobrej drodze, by zaistnieć w dorosłej piłce. Mecz w zasadzie rozgrywaliśmy pod swoje dyktando – w pierwszej połowie chcieliśmy dać się rywalom wyszumieć, żeby w drugiej zaatakować ze zdwojoną siłą. Nie spodziewaliśmy się co prawda, że stracimy bramkę, bo plan był taki, by zagrać bardzo solidnie w defensywie. Bramka z rzutu karnego dodała trochę dreszczyku emocji. Ale w drugiej części pokazaliśmy na tyle jakości, że mecz zakończyliśmy wysokim zwycięstwem.
Niektórzy koledzy po fachu mogą trenerowi zazdrościć. Nie długiej serii bez zwycięstwa, ale tego, że mógł trener wyprowadzić zespół z kryzysu. Czuje się trener teraz lepszym szkoleniowcem?
– Mam tego świadomość, że jestem w wyjątkowym miejscu, otaczają mnie wyjątkowi ludzie i dzięki temu nadal mam przyjemność pracować w Pogoni Szczecin. Czy czuję się lepszym trenerem? Wydaje mi się, że każdy mecz uczy mnie czegoś dodatkowego, pokazuje nowe rozwiązania. Myślę, że jestem lepszym trenerem, niż byłem w lipcu tego roku. Ale nie dlatego, że udało nam się wydostać z kryzysu i zdobyć 16 pkt. Każdy trening z tymi utalentowanymi chłopakami i każde rozegrane spotkanie rozwijają mnie zawodowo.
Przyznał trener otwarcie, że przez rundą jesienną mieliście bardziej ambitny cel niż szesnaście punktów. Początek sezonu mocno jednak te plany zweryfikował. Biorąc pod uwagę okoliczności, czuje trener niedosyt czy ulgę?
– Jesteśmy w takim szarym kolorze. Ani się przesadnie nie cieszymy, ale nie ma też wielkiej tragedii. Uważam, że mamy dobrą bazę wyjściową, na której możemy zbudować przewagę nad strefą spadkową. Nie zapominajmy jednak o tym, że mamy bardzo trudny początek rundy wiosennej. Jeśli znowu go prześpimy i nie będziemy punktować, to może być ciężko. Wystarczy kilka kolejek, by nasza przewaga została przez rywali zniwelowana. Musimy nauczyć się seniorskiego cwaniactwa, w trudnych meczach walczyć choćby o jeden punkt. Jeśli dobrze wystartujemy, to wszystko ułoży się po naszej myśli.
Miał trener okazję w przeszłości prowadzić Chemika Police w III lidze. Poziom rywalizacji bardzo wzrósł przez ostatnie kilka lat?
– Zdecydowanie. Rozszerzenie ligi o dwa dodatkowe województwa sprawiło, że teraz jest dużo trudniej o punkty. Nie ma już zespołów, w starciu z którymi przed meczem można sobie dopisać punkty. Sami zawodnicy zauważają zresztą, że w tym sezonie jest trudniej niż nawet rok temu. W lipcu wiele zespołów zadeklarowało, że chce włączyć się do walki o awans i z kolejki na kolejkę swoją siłę udowadniali. Wskazałbym osiem zespołów, które są naprawdę mocne. Natomiast pozostałe siedem drużyn jest na naszym poziomie.
Przed sezonem do zespołu dołączyło czterech nowych zawodników – Oskar Kalenik, Szymon Modrzewski, Kamil Słoma i Jan Sieracki. Wnieśli tyle jakości, ile trener oczekiwał? Jak zaaklimatyzowali się w Pogoni?
– Od początku wiedzieliśmy, że nie są to zawodnicy, którzy z marszu będą gwiazdami ligi. To nie były strzały transferowe, przewidziane bezpośrednio pod pierwszy zespół. Traktujemy ich raczej jako inwestycję w przyszłość. Jedynie w Słomie widzieliśmy na tyle duży potencjał, że mógł z miejsca powalczyć o grę w Ekstraklasie. Nie ma wielu szybkich, dobrych skrzydłowych, którzy potrafią wygrać pojedynek jeden na jeden. Kalenik i Modrzewski muszą natomiast nabrać jeszcze trochę doświadczenia. Na treningach wyglądają fantastycznie. Ale jak przychodzi mecz, naprzeciwko nich stanie pan z wąsem, dochodzi presja, fizyczność i gdzieś te swoje atuty zatracają. Po to ich jednak sprowadziliśmy, żeby zdobywali ogranie na seniorskim poziomie. Jestem przekonany, że już wiosną dadzą tej drużynie więcej jakości. Natomiast Janek Sieracki miał trochę pecha, bo złapał kontuzję, która wykluczyła go z gry na wiele tygodni. Na szczęście wszystko jest już w porządku i liczę, że od stycznia wróci do treningów z drużyną. Ma wiele atutów – to silny, lewonożny i dość uniwersalny obrońca. Ma duże szanse, żeby odgrywać wiodącą rolę w zespole.
Rola trenera zespołu rezerw wymaga ścisłej kooperacji z pierwszym szkoleniowcem. Jak układa się współpraca z trenerem Runjaicem?
– Ja czuję się bardzo dobrze w tym układzie. Jeszcze latem – gdy nie miałem obowiązków związanych z pracą w szkole – miałem pełną zgodę, by czynnie brać udział w treningach I zespołu, być blisko drużyny, uczyć się, dyskutować. Teraz nie zawsze mam taką możliwość, ale i tak ściśle współpracujemy. Kluczowa w całej układance jest postać Roberta Kolendowicza, który stanowi łącznik miedzy pierwszym zespołem i młodszymi drużynami. Mamy bardzo dobry, stały, praktycznie codzienny kontakt. To właśnie od Roberta dostaję informację, gdy któryś z moich zawodników jest potrzebny na treningu I zespołu albo, gdy ktoś schodzi na mecz do III ligi. Znam swoje miejsce w szeregu i wiem, że wszyscy w klubie pracujemy na dobro i sukces pierwszego zespołu.
Trener Runjaic zaprosił jesienią kilku zawodników z rezerw na zajęcia pierwszego zespołu. Któryś z nich ma szanse, by zagościć tam na dłużej?
– Trudno stwierdzić, bo to bardzo subiektywne odczucie. Ja mogę twierdzić, że mam zawodnika, który poradziłby sobie w Ekstraklasie, ale trener Kosta może mieć odmienne zdanie. Jest kilku zawodników, którzy trafiali już do meczowej osiemnastki – Stasiu Wawrzynowicz, Maciek Żurawski. Żaden z nich szansy debiutu jednak nie dostał. To wcale nie takie łatwe, by w meczu o stawkę podjąć takie ryzyko. Wierzę, że wiosną – kiedy tych punktów będziemy mieli jeszcze więcej, sytuacja będzie stabilna, a wynik korzystny – trener Rujnaic skorzysta z naszych wychowanków. Tak, jak zrobił chociażby trener Lecha, Adam Nawałka z szesnastoletnim Marchwińskim, wprowadzając go przy wyniku 4:0 w meczu Zagłębiem Sosnowiec.
Przejście do zespołu rezerw wiązało się ze sporymi zmianami w sztabie szkoleniowym. Wśród współpracowników – oprócz Marcina Wierzchnickiego – znaleźli się m.in. Rafał Andruszko, Maciej Borowski, Robert Białobrzeski, Przemek Franczak czy Andrzej Miązek. Jak układa się Wasza współpraca?
– To raczej pytanie do nich. Ja jestem na wierzchołku tej góry i ostatecznie zawsze jest tak, jak ja chce. Także ja jestem zadowolony, nie wiem jak oni. A tak całkiem serio – cały czas uczę się zarządzania taką grupą ludzi. To kolejna, trenerska lekcja. Wcześniej nie byłem przyzwyczajony, że mam w sztabie aż tyle osób. Myślę, że w nowej rundzie będziemy jeszcze lepiej się uzupełniać, na czym skorzystają nasi zawodnicy.
Podczas rundy jesiennej rywalizowaliście nie tylko w III lidze, ale także w Baltic Sea Cup. Jak trener ocenia ten projekt?
– Na pewno ciekawy, dający nowe doświadczenie, pogląd na inne ligi i szansę na pokazanie się. Te mecze oglądają skauci z klubów zachodnich, którzy mogą zapewnić naszym zawodnikom grę za granicą. To na pewno świetna sprawa i duże doświadczenie. Patrząc pod kątem sportowym – jeśli przeanalizujemy składy jakimi graliśmy, to nigdy nie byliśmy nastawieni na zwycięstwo za wszelką cenę. To były prestiżowe, międzynarodowe mecze, ale nie podporządkowywaliśmy im całego rytmu treningowego, nie zabieraliśmy armii zawodników. Pierwsze dwa mecze trochę nas obnażyły i pokazały, że duńska piłka jest na nieco wyższym poziomie. Ale potem przyszedł mecz z Herthą Berlin, w którym nikt się chyba nie spodziewał, że możemy walczyć jak równy z równym i zdobyć pełną pulę. To na pewno pozytywne zjawisko tej rundy. Ostatnie spotkanie to natomiast świetna, logistyczna przygoda. Jeśli jednego dnia jesteśmy w stanie wyjechać ze Szczecina, dotrzeć do Kopenhagi, rozegrać mecz i wrócić do domu, to znaczy, że organizacja w klubie jest na europejskim poziomie.
Podczas tych spotkań przyglądaliście się kilku graczom, którzy aktualnie przebywają na wypożyczeniach. Jak się sprawdzili? Istnieje szansa, że zobaczymy ich wiosną na stałe w barwach Pogoni?
– Zawodników, którzy aktualnie grają w Świcie, bardzo chętnie widziałbym w swojej drużynie. Pewnie zaczynałbym od nich ustalanie składu. To gracze doświadczeni, którzy wydatnie mogliby nam pomóc. Natomiast nie do końca jest taka wola z drugiej strony. Chłopacy otwarcie stwierdzili, że szukają nowych wyzwać, dodatkowych bodźców. Nie chcieliśmy ich blokować, umożliwiliśmy im ten rozwój. Myślę, że do końca sezonu ten temat jest zamknięty. Był też z nami Szymon Jopek, który na co dzień gra w Stali Stalowa Wola. Zagrał 45 minut w Kopenhadze i wyglądał naprawdę dobrze. Widać po nim, że trenuje w seniorskim zespole, w profesjonalnej lidze. Pokazał seniorskie doświadczenie, zagrał mądrzej pod względem taktycznym od naszych chłopaków.
Jakie macie plany na nadchodzącą przerwę zimową? Kiedy wracacie do treningów?
– Indywidualną pracę, pod kontrolą trenera przygotowania fizycznego Przemka Franczaka, zaczynamy 2 stycznia. Część zawodników, która mieszka w Szczecinie, będzie się z nami spotykać. Natomiast cały zespół pojawi się na zajęciach 7 stycznia. Zaczynamy od razu z grubej rury, zgodnie z tym, co mamy zapisane w modelu. Przez 4 tygodnie będziemy ciężko pracować na swoich obiektach, a na początku lutego wyjeżdżamy na tygodniowe zgrupowanie do Pogorzelicy. Mamy również zaplanowanych kilka sparingów z lokalnymi rywalami – Iskierką Szczecin, Błękitnymi Stargard czy Chemikiem Police. Zagramy również ze Stilonem Gorzów i UKP Zielona Góra
Okres świąteczny to czas życzeń i prezentów. Czego życzyć trenerowi i zespołowi na nowy rok?
– Zespołowi najbardziej potrzebna jest wiara w siebie. Jako trener chciałbym chłopakom życzyć, by bez względu na okoliczności zawsze dążyli do swojego celu. Czasem będzie to to wymagało zrobienia dwóch kroków w tył, by znów ruszyć do przodu, ale nie mogą się zniechęcać. Życzę im również, by mieli siłę, zdrowie i byli wytrwali w ciężkiej pracy, bo tylko ona pozwoli im realizować te cele. A mnie? Przede wszystkim pracy. Żeby mnie chciano, doceniano to co robię, dostrzegano, że wykonuję dobrą robotę i jestem odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu.