– Na każdym poziomie znajduję radość z pracy. Zresztą nigdy nie nazywałem tego pracą, a raczej pasją. Dzięki takiemu podejściu można odnajdować wyłącznie pozytywy z miejsca, w którym się aktualnie jest. Miałem to szczęście, że zawsze trafiałem na bardzo świadomych i zdolnych zawodników. Cieszę się, że dołożyłem cegiełkę do ich rozwoju – mówi trener juniorów starszych Pogoni, Piotr Łęczyński.
Ze względu na ligową reformę, do obecnego sezonu Centralnej Ligi Juniorów U18 przystępowaliście z pewną dozą niepewności, ale również ciekawości. Ja trener ocenia te ostatnie miesiące – zarówno jeśli chodzi o całą ligę, jak i swój zespół?
– Rzeczywiście, do sezonu przystępowaliśmy z dużą ciekawością tego, jak ten format będzie funkcjonował i jak odnajdziemy się wśród szesnastu najlepszych zespołów w Polsce. Każdy kolejny mecz pokazywał, że warto było pójść tą drogą i przeprowadzić reformę. Wszystkie zespoły prezentują naprawdę wysoką jakość, mają swoje atuty. Liga jest bardzo wyrównana i czym dalej, tym trudniej wskazać faworyta danego spotkania, nie mówiąc już o triumfatorze cały rozgrywek. Dla naszych zawodników to znakomite doświadczenie, że mogą wsiąść do autokaru, jechać na mecz na drugi kraniec Polski, poczuć atmosferę profesjonalnego zgrupowania. Dla większości chłopaków – którzy pozostaną w profesjonalnej piłce – jest to świetne przetarcie przed wymaganiami, które stawia gra w Ekstraklasie czy I lidze. Natomiast dla tych, którzy z różnych względów nie zwiążą swojej przyszłości z piłką nożną, będzie to kapitalne wspomnienie.
Przed rozpoczęciem sezonu mieliście małe obawy o formę zespołu, związane z bardzo krótkim okresem przygotowawczym. Patrząc na osiągane rezultaty i postawę zespołu w pierwszych meczach, nie wyszło chyba źle?
– Tego czasu na formowanie zespołu faktycznie nie było wiele. Zawodnicy z rocznika 2001 – ze względu na walkę o medale mistrzostw Polski – sezon zakończyli dopiero pod koniec czerwca. Jeszcze dłuższej w meczowym rytmie byli gracze z rocznika 2003, którzy w lipcu zdobyli złoto w barwach kadry ZZPN. Czasu na odpoczynek nie było więc wiele, bo zaraz musieliśmy zacząć przygotowania do nowego sezonu. Na szczęście wszystko było dobrze zaplanowane, więc z okresu przygotowawczego wyszli właściwe przygotowani. Pracujemy w klubie wiele lat, znaliśmy potencjał poszczególnych zawodników i wiedzieliśmy z kim mamy do czynienia, więc proces poznawania się mogliśmy skrócić do minimum. Efektem była bardzo dobra gra i seria sześciu spotkań bez straty choćby punktu.
W pewnym momencie ta seria została jednak przerwana, a zdobywanie punktów nie przychodziło już tak łatwo. Czujecie niedosyt po końcówce rundy jesiennej, w której zdobyliście zaledwie cztery punkty w sześciu meczach?
– Wiadomo, że po bardzo dobrym początku, nasze apetyty wzrosły, przez co po zakończeniu rundy nasze miny były nietęgie. Jako sztab podchodziliśmy jednak do tego na chłodno, bo wiedzieliśmy, że każda seria kiedyś się skończy. Mieliśmy świadomość, że nie damy rady seryjnie zdobywać punktów i prędzej czy później się potkniemy. Praktycznie w każdym z tych ostatnich meczów byliśmy stroną przeważającą i zabrakło nam jedynie ułamka szczęścia, by zapisać na swoim koncie komplet punktów. Świadczą o tym chociażby pomeczowe reakcje, gdzie na naszych twarzach malowały się złość i rozczarowanie, a rywale popadali w szaleńczą radość. Wartością dodaną niewygranych spotkań jest doświadczenie, zebrane przez naszych zawodników. Gra na poziomie U18 to wciąż dobry czas, by się uczyć. Takiej możliwości nie będzie już w dorosłej piłce. Budujemy w naszych podopiecznych mentalność zwycięzców, ale równie ważne jest dla nas – oprócz rozwoju indywidualnego – wyciągnie wniosków z porażek. Mamy za sobą różne okresy – zarówno kapitalnej serii zwycięstw, jak i spotkań bez wygranej. Wszyscy wolimy pracować, gdy wszystko idzie, ale sztuką jest się podnieść, gdy pojawiają się problemy. Taki okres za sobą mają zawodnicy pierwszego zespołu, gracze rezerw i głęboko wierzę, że wiosną my również odnajdziemy „to coś”, co pozwoli nam wrócić na zwycięski szlak.
Przez poprzednie lata pracował trener z juniorami młodszymi, w poprzednim sezonie przejął trener trampkarzy starszych. Teraz przyszedł czas na najstarszy rocznik juniorski. Z pracy na którym poziomie czerpie trener najwięcej przyjemności?
– Kompletnie nie ma to dla mnie znaczenia. Na każdym poziomie znajduję radość z pracy. Zresztą nigdy nie nazywałem tego pracą, a raczej pasją. Dzięki takiemu podejściu można odnajdować wyłącznie pozytywy z miejsca, w którym się aktualnie jest. Miałem to szczęście, że zawsze trafiałem na bardzo świadomych i zdolnych zawodników. Cieszę się, że mogłem dołożyć cegiełkę do ich rozwoju.
Różnic pewnie można jednak kilka znaleźć. Inaczej pracuje się z czternastolatkami, inaczej z prawie dorosłymi facetami.
– Jak to mówią „małe dzieci – mały kłopot, duże dzieci – duży kłopot”. Bez dwóch zdań widać różnicę w funkcjonowaniu szatni, poruszanych problemach, inne są niekiedy sposoby dotarcia do zespołu. W jaki sposób rozwiązujemy takie kwestie musi jednak pozostać tajemnicą szatni. Każdy z chłopaków w naszym klubie, bez względu na wiek, ma takie same marzenia – grać w piłkę na najwyższym, europejskim poziomie. Inna jest jednak droga, która prowadzi do jego realizacji. Dla czternastolatka celem jest trafienie na treningi do starszego rocznika, debiut na poziomie CLJ U17. W przypadku naszej drużyny – było nie było trzeciej w klubie – ambicje sięgają już debiutu w piłce seniorskiej, treningów i obozu z pierwszym zespołem czy gry w Ekstraklasie. Wejście do dorosłego futbolu jest zdecydowanie trudniejsze, więc musimy odpowiednio pracować i rozmawiać z naszymi zawodnikami, by ich do tego przygotować.
Tegoroczne rozgrywki wiązały się nie tylko z połączeniem dwóch grup w szesnastozespołową ligę, ale również obniżeniem kategorii wiekowej. Polski Związek Piłki Nożnej pozostawił co prawda furtkę dla czterech graczy z rocznika 2000, ale nie chcieliśmy z niej zbyt intensywnie korzystać.
– Uznaliśmy, że obecni osiemnastolatkowie powinni próbować swoich sił na poziomie seniorskim. Taka była decyzja klubu, że wszyscy gracze z rocznika 2000 zostaną przesunięci do drużyny rezerw, a my skupimy się na pracy z młodszymi graczami. Zdarzały się oczywiście pojedyncze przypadki, gdy zawodnicy z rocznika 2000 występowali w naszych meczach. Hubert Sadowski, Bartosz Boniecki, Bartosz Krzysztofek, Jan Sieracki, Oskar Fürst, Michał Sacharuk, Maciej Żurawski – kilku tych graczy można naliczyć. W większości przypadków były to jednak incydentalne występy, uwarunkowane nie tyle chęcią osiągnięcia dobrego wyniku, co rozwojem poszczególnych graczy. Wiedzieliśmy jak może wyglądać kadra I zespołu i drużyny rezerw, więc chcieliśmy dać szansę grania tym zawodnikom, którzy na to zapracowali, a nie mieli takiej możliwości w swoich nominalnych zespołach. Myślę, że przez ostatnie pół roku daliśmy jasny sygnał, że nie interesują nas medale i puchary, ale indywidualny rozwój naszych podopiecznych. Jestem pewien, że piętnastoletni Hubert Turski zaliczył jesienią więcej minut w naszym zespole niż wszyscy zawodnicy z rocznika 2000 razem wzięci.
Przed rozpoczęciem obecnego sezonu wiele mówiło się o graczach z rocznika 2003, którzy zaliczyli przeskok do zespołu U18. Patrząc na ich grę i osiągane liczby można chyba stwierdzić, że była to dobra decyzja?
– Kacper, Hubert, Mateusz czy Filip nie są przypadkowymi zawodnikami. Znamy ich bardzo dobrze i nie podejmowalibyśmy decyzji o ich występach w CLJ U18, gdybyśmy nie byli przekonani o ich możliwościach. Wszyscy pokazują mnóstwo jakości na treningach i są bardzo ważnymi postaciami tej drużyny. Nie otrzymali żadnego handicapu w związku z wiekiem – grają dlatego, że wygrali rywalizację i na to zasługują. Mamy w klubie ogromny potencjał i możemy sobie pozwolić, by grać najlepszymi. Metryka nie ma tutaj żadnego znaczenia.
Dynamiczny rozwój Waszych podopiecznych sprawił, że masowo do klubu spływają powołania do juniorskich reprezentacji Polski. Do zliczenia wszystkich zabrakłoby palców u obu rąk. To chyba duża radość, że Waszą pracę widać w całej Polsce?
– Rzeczywiście, tych powołań było bardzo wiele. Szczególnie widać to w terminach zgrupowań, gdy na treningach zostaje nam połowa zespołu. Obyśmy mieli jednak jak najwięcej takich problemów. Powołania do reprezentacji są dowodem, że jako Akademia dobrze szkolimy i na poziomie U16 czy U17 jesteśmy jedną z głównym sił w kraju. Gdybyśmy chcieli grać na wynik, mógłby być to dla nas kłopot – zaczęłoby się przekładanie meczów, terminy spotkań zaczęłyby się nawarstwiać. Jesteśmy jednak ponad to i nie decydujemy się na takie ruchy. Podczas nieobecności części zawodników, szansę dostają kolejni – także z młodszych roczników. Dla nich to szansa, żeby się pokazać i również zapracować na to, by ich nazwisko również pojawiło się na kolejnej liście powołanych.
Nie ma w szatni zazdrości i oznak niezdrowej rywalizacji?
– Absolutnie nie! Chłopacy wzajemnie się dopingują, śledzą swoje wyniki, cieszą się z sukcesów kolegów. Nie ma znaczenia, czy to mecze o punkty, spotkania towarzyskie czy nawet zwykła konsultacja. Podobnie jest w przypadku naszych trenerów – zawsze jesteśmy z chłopakami w kontakcie, sprawdzamy jak sobie radzą, niekiedy pomagamy im, by cali i zdrowi wrócili do domu. Wszyscy jesteśmy rodziną, a w szatni czuje się pozytywną energię.
Indywidualne sukcesy to nie tylko powołania do reprezentacji, ale również debiuty w drużynie rezerw czy treningi z I zespołem. Pod tym względem statystyki również wyglądają imponująco.
– W czasie ostatniego półrocza sześciu naszych zawodników trenowało z zespołem trenera Rujnaica. Bez wątpienia to największy sukces i radość. Podobnie zresztą jest z debiutami w drużynie rezerw. Gdyby zliczyć wszystkich zawodników, którzy potencjalnie mogliby występować na poziomie U18, a mają już występy w dorosłej piłce, naliczylibyśmy spokojnie ponad dwudziestu. Gdybyśmy teraz mieli wybiec na boisko w najstarszym możliwym zestawieniu – chociażby z Sadowskim, Żurawskim, Benedyczakiem, Walukiewiczem itp. – pewnie osiągalibyśmy jeszcze lepsze rezultaty. Nie o to jednak chodzi, by za wszelką cenę walczyć o punkty, medale czy 200 tys. złotych. Ważne, by zapewnić każdemu z tych chłopaków takie warunki rozwoju, by niedługo cieszyć się z ich gry w Ekstraklasie – tak jak z Sebastiana Kowalczyka czy Jakuba Piotrowskiego. Dlatego trzeba skupić się na pracy, a nie wylewać łzy po przegranych meczach i spędzać godziny nad analizowaniem tabeli.
Efektem reformy ligi są dalekie wyjazdy. W trakcie kilku miesięcy przejechaliście blisko 10 tys. kilometrów. Jak radzicie sobie z trudami podróży?
– Praktycznie na początku sezonu zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę, bo trafił nam się wyjazd do Lublina na mecz z Motorem. Chłopacy musieli więc bardzo szybko przyzwyczaić się do wielu godzin spędzanych w autokarze. Odnośnie samej logistyki, to od początku byłem o ten aspekt spokojny. Ciężar organizacji transportu, noclegów czy wyżywienia wziął na siebie mój asystent – Damian Górski. Pracuję z nim od wielu lat i wiedziałem, że nie muszę się o nic martwić. Należą mu się ogromne słowa uznania, bo każdy wyjazd był przygotowany bardzo profesjonalnie, dzięki czemu trudy podróży zostały ograniczone do minimum.
Najbardziej na dalekich wyjazdach ucierpiała chyba szkoła. Często zdarzało się, że chłopacy byli zwalniani z lekcji?
– Na osiem wyjazdów nasi zawodnicy tylko raz byli zwolnieni z pierwszej lekcji. A tak – bez względu na godzinę powrotu do Szczecina – mieli obowiązek stawienia się w szkole o 8:00. Cały czas wpajamy im, że szkoła jest bardzo ważna i jeśli chcą w życiu coś osiągnąć, muszą ją skończyć. Mamy świadomość, że nie jest łatwo uczyć się w autokarze – zwłaszcza, gdy dochodzi do tego znużenie podróżą czy zmęczenie fizyczne po meczach. Chłopakom naprawdę należą się słowa uznania, bo zdecydowana większość z nich dobrze poradziła sobie z tymi obciążeniami. A nawet jeśli coś nie wyszło, to grudzień i styczeń są idealnym czasem, by nadrobić zaległości i skupić się na nauce.
Przed rozpoczęciem sezonu nastąpiło kilka zmian w sztabie szkoleniowym. Do zespołu dołączył Maciej Majak, przygotowaniem fizycznym zajął się Łukasz Rosiński, a pracę z bramkarzami rozpoczął Wojciech Tomasiewicz. Jak Wam się współpracuje?
– Uważam, że tworzymy bardzo fajny zespół i dogadujemy się praktycznie bez słów. Maciek już jakiś czas pracuje w klubie i bez dwóch zdań zasłużył na ten awans. Ma dobry kontakt z chłopakami, podobnie myśli o piłce. Myślę, że świetnie wkomponował się w cały sztab. Wojtek Tomasiewicz to niesamowita postać – niezwykle pracowita, oddana klubowi i zespołowi. Podejrzewam, że mógłby spędzić na boisku dzień i noc. Łukasz dopiero rozpoczną swoją drogę trenerską, ale również jest bardzo pozytywną postacią. Mamy w sztabie również Agatę Kamińską, która jako fizjoterapeutka ma ze sobą debiut w reprezentacji Polski kobiet, co świadczy o jej profesjonalizmie i oddaniu. Nieoceniony jest również wspomniany wcześniej Damian Górski, który nie dość, że zajmuje się kwestiami sportowymi i całą logistyką, to jeszcze dba o atmosferę. Każda osoba wnosi do sztabu wiele pozytywnej energii i widzę, że czerpie ze swojej pracy dużo radości.
Przed Wami teraz kilka miesięcy bez ligowych spotkań. Jakie macie plany na początek nowego roku?
– Do treningów wracamy zgodnie z harmonogramem szkolnym. Mamy zaplanowane kilka sparingów, w tym prestiżowy, międzynarodowy turniej w Danii i kilka meczów kontrolnych z seniorami. W drugim tygodniu ferii wyjeżdżamy na obóz do Pogorzelicy, a później szykujemy się do startu ligi na własnych obiektach. Nastawiamy się na ciężką pracę i liczymy, że przyniesie ona efekt na wiosnę.
Po pierwszej części sezonu Korona Kielce ma sześć punktów przewagi nad drugim w tabeli Zagłębiem Lubin, a w dodatku jedno zaległe spotkanie do rozegrania. Można już o nich mówić, jako o faworytach do wygrania ligi?
– Na pewno ich forma jest sporym zaskoczeniem. W moim odczuciu inne zespoły były typowane jako faworyci do końcowego zwycięstwa. Nie spieszyłbym się jednak z gratulacjami, bo wiele się może jeszcze wydarzyć. Korona rozegrała wiele świetnych spotkań, ale straciła też punkty z teoretycznie słabszymi przeciwnikami. Doceniamy pracę trenerów z Kielc, bo zdołali stworzyć ciekawy zespół, w którym nie brakuje indywidualności. Na wręczanie medali jednak jeszcze za wcześniej.
Czego się trener spodziewa po rundzie wiosennej?
– Na pewno skala trudności jeszcze wzrośnie. Zespoły z dołu tabeli rękami i nogami będą się zapierać, by uniknąć spadku. Ligowa czołówka również nie złoży broni i w każdym meczu będzie walczyć o zwycięstwo, które może ją przybliżyć do mistrzostwa. Dojdą do tego również trudności, związane z powołaniami do reprezentacji Polski. Eliminacje zespołów U17 czy U19 wchodzą w decydującą fazę i mamy świadomość, że w lutym część zawodników zniknie na 9 dni, później w marcu na dwa tygodnie, a gdy wywalczą awans na mistrzostwa Europy, wyjadą w klubu na trzy tygodnie. Jesteśmy jednak gotowi do walki i na pewno będziemy walczyć o najwyższe cele. Pamiętając przy tym jednak, co jest dla naszego klubu najważniejsze.