– Sukcesem nie jest wygranie ligi wojewódzkiej, ale ciągłe podnoszenie swoich umiejętności. Nasi zawodnicy najbliższe pół roku powinni wykorzystać właśnie na indywidualny rozwój. Oni bowiem już nie walczą o awans na poziom makroregionu – jeśli wytrzymają konkurencję i utrzymają się w klubie, to i tak na nim zagrają. Nic jednak nie dostaną za darmo. Muszą udowodnić swoją wartość i przynależność do barw klubowych – mówi trener juniorów młodszych Akademii, Michał Zygoń.
Przed rozpoczęciem obecnego sezonu dostał trener zespół nieco rozbity, pozbawiony największych liderów, złożony z graczy, którzy rok temu mniej czasu spędzali na boisku. Traktował trener pracę z tą grupą jako dodatkowe wyzwanie?
– Na pewno objęliśmy zespół, który się budował. Faktycznie zabrakło wiodących postaci. Mateusz Łęgowski, Kacper Kozłowski, Filip Balcewicz, Hubert Turski, Olaf Korczakowski , Nikodem Sujecki czy Maciej Białczyk sezon rozpoczęli w starszych rocznikach. Wiedzieliśmy jednak, że prędzej czy później wykształcą się nowi liderzy, którzy pociągną ten zespół – zarówno na boisku, jak i poza nim. Tak też się faktycznie stało – po pewnym czasie chłopacy na nowo rozdali karty między sobą. Piłkarsko wiedzieliśmy, że są na wysokim poziomie, ale mentalnie brakowało im wiary we własne umiejętności i pewności siebie. Musieli poczuć, że przychodzi ich czas W poprzednim sezonie byli nieco w cieniu swoich kolegów, a teraz mogą pokazać pełnię swoich możliwości.
W poprzednim sezonie, wraz w rocznikiem 2002, rywalizowaliście w Centralnej Lidze Juniorów U17. Przejście do ligi wojewódzkiej jakoś wpłynęło na waszą codzienną pracę?
– Z perspektywy szkoleniowej absolutnie nic się nie zmieniło. Jako sztab poświęcaliśmy się w pełni zespołowi i próbowaliśmy przekazać zawodnikom całą swoją wiedzę i doświadczenie. Spadła może jakość meczów, ale pomysł na granie – zapisany w naszym modelu – cały czas realizujemy.
W kontekście Centralnej Ligi Juniorów mówił trener rok temu: „Cieszymy się, że gramy na tym poziomie. Zdecydowanie łatwiej zmotywować zespół do pracy, gdy w każdym meczu trzeba walczyć o zwycięstwo, niż gdy wygrywa się łatwo po 10:0”. W obecnych rozgrywkach nie było problemów z mobilizacją ?
– Nie ma się co oszukiwać – Centralna Liga Juniorów ma zdecydowanie wyższy poziom i jest bardzo mocno wyselekcjonowana. Świadczy o tym choćby fakt, że w trzech ostatnich sezonach aż pięciokrotnie z ligą żegnali się beniaminkowie. To pokazuje, że zespoły, które awansują z lig wojewódzkich, mają sporo do nadrobienia w stosunku do elity. Dowód na to mieliśmy w cotygodniowych meczach. Rozegraliśmy tak naprawdę 3-4 mecze z rywalami na swoim poziomie, a w pozostałych musieliśmy walczyć z mobilizacją i przekonywać zawodników do realizacji założeń, a nie przekładania własnych ambicji ponad zespół.
Często mówi się, że najwięcej korzyści można wyciągnąć z porażek. Które ze spotkań w tym sezonie – z Salosem, Gavią czy Chemikiem – dało zawodnikom najwięcej w kontekście rozwoju?
– Myślę, że z każdego z tych pojedynków wyciągnęliśmy jakąś lekcję. W starciu z Gavią Choszczno wybiegliśmy na boisko nie w pełni skoncentrowani, przekonani o własnej wyższości. I zostaliśmy skarceni przez rywala. Zawodnicy przekonali się, że nikogo nie można lekceważyć i zawsze trzeba dawać z siebie maksimum. Mecz z Salosem był z kolei pokazem charakteru. Musieliśmy gonić wynik, w ciągu kilku minut odrobiliśmy dwubramkową stratę. Nauczyliśmy się, że nigdy nie można się poddawać, tylko trzeba wierzyć we własne umiejętności i cierpliwie grać swoje. Porażka z Chemikiem – z perspektywy wynikowej – była dla nas natomiast najbardziej dotkliwa, bo wykluczyła nas z walki w barażach o awans do Centralnej Ligi Juniorów. Do tego spotkania mam jednak najmniej zastrzeżeń, bo zagraliśmy na niezłym poziomie. O porażce zadecydowały błędy indywidualne, które – chcąc grać w piłkę i rozgrywać akcje od tyłu – są niejako wkalkulowane. Dużo słabsze spotkanie zagraliśmy choćby z Bałtykiem Koszalin, w którym co prawda wygraliśmy, ale nie było widać na boisku naszej dominacji i wynik długo wisiał na włosku.
Rundę jesienną zakończyliście w efektowy sposób, wysoko wygrywając z niepokonanym dotąd FASE Szczecin. To była taka wisienka na torcie i podsumowanie kilku miesięcy pracy?
– Zdecydowanie tak. Po zakończeniu wszystkich meczów usiedliśmy z całym sztabem szkoleniowym i porozmawialiśmy o plusach i minusach tej rundy. Jeśli miałbym szukać najlepszych meczów w naszym wykonaniu, to niewątpliwie byłby to pojedynek w Gwardią oraz FASE. W Koszalinie zespół zagrał naprawdę bardzo dobrą piłkę i wspólnie z rywalami stworzył świetne widowisko, które mogłoby reklamować ligę wojewódzką. Spotkanie z FASE było natomiast podsumowaniem naszej pracy oraz istotną cegiełką w rozwoju tych chłopców. W meczu z niezwyciężonymi odnieśliśmy wysokie i w pełni zasłużone zwycięstwo. Dostaliśmy dowód, że nasza praca nie poszła na marne.
Rozegraliście jesienią aż siedemnaście spotkań – więcej niż starsi koledzy grający w Centralnej Lidze Juniorów U17 i na porównywalnym poziomie z juniorami starszymi czy zawodnikami rezerw. Mimo intensywnej rundy nie było jednak w Waszej grze widać przemęczenia.
– Chłopacy są przygotowani do dużego i długotrwałego wysiłku. W naszym DNA jest ciągłe zasuwanie. W porównaniu z przeciwnikami, którzy mniej trenują, pod koniec rundy wyglądaliśmy zdecydowanie lepiej. Widać było, że poradziliśmy sobie z obciążeniami. A to mimo faktu, że w letnim okresie przygotowawczym zagraliśmy tylko jeden sparing z Ursusem, pojechaliśmy na turniej do Gdańska i praktycznie z marszu przystąpiliśmy do rozgrywek ligowych. Dlatego ten początek rundy nie był wyjątkowy w naszym wykonaniu. Złożyły się na to również kontuzje, bo ligę zaczęliśmy bez 4-5 zawodników. Z czasem jednak się rozkręcaliśmy i w końcówce rundy wyglądaliśmy naprawdę nieźle.
Obecne rozgrywki były niejako poligonem doświadczalnym dla zawodników z rocznika 2004 – tych wyróżniających jak i tych, którzy zaliczyli mniej minut w Centralnej Lidze Juniorów U15. Jak sobie poradzili w starciu z dwa lata starszymi rywalami?
– Faktycznie, tych rotacji w składzie było bardzo dużo. Ostatnio policzyliśmy, że we wszystkich meczach ligi wojewódzkiej zagrało łącznie aż 32 zawodników. To pewnie nawet więcej niż w drużynie rezerw. To pokazuje, że mamy duże bogactwo wewnątrz klubu – nie tylko w swoim roczniku, ale także w młodszych grupach. Naszym zadaniem było, żeby tych graczy umiejętnie wprowadzać. Na początku wchodzili na 20-25 minut w spotkaniach, w których wynik był w zasadzie przesądzony. Nie chcieliśmy rzucić ich na głęboką wodę, by po pierwszym meczu się sparzyli. Z czasem jednak każdy dostał więcej szans i niektórzy zaliczyli występy od pierwszej do ostatniej minuty. Myślę, że każdy z nich był zadowolony, bo sporo czasu spędził na boisku. A że nie zawsze w takim zestawieniu personalnym byliśmy w stanie wygrać – trudno.
Różnica warunków fizycznych w niektórych meczach była mocno widoczna. Na ile można ją zniwelować wyszkoleniem technicznym czy dyscypliną taktyczną?
– Trzeba pamiętać, że różnica w wieku kalendarzowym nie zawsze przekłada się na rzeczywistą różnicę biologiczną. Mamy część chłopców późno dojrzewających, którzy w rywalizacji ze starszymi rywalami wyglądali jak przedszkolaki przy licealistach. W niektórych aspektach trudno taką różnicę zniwelować i się rywalowi przeciwstawić. Na pewno mecze w tej lidze wymagały od naszych zawodników większego tempa, niż w przypadku gry z rówieśnikami. Nie mogli sobie pozwalać na pojedynki z trzema czy czterema przeciwnikami. Oczywiście nie unikaliśmy dryblingu i akcji jeden na jeden, ale mieli zakodowane, że po każdym zwycięskim pojedynku muszą oddać piłkę, by nie prowokować rywala.
Przez całą rundę powtarzał trener, że Waszym nadrzędnym celem jest wprowadzenie na wiosnę kilku zawodników do starszego rocznika. Ma trener już jakichś kandydatów?
– Mam nadzieję, że uda się zrealizować ten cel. Jesteśmy tuż przed spotkaniem podsumowującym całą jesień, podczas którego będę optował, by niektórym zawodnikom dać szansę treningów w zespole Pawła Crettiego. A to, czy ją wykorzystają, należy tylko do nich. Będę musieli ciężko pracować, by sprzedać swoje umiejętności i wygrać rywalizację o miejsce w składzie. Tylko w sytuacji, gdy będą mieli realną szansę wywalczenia sobie miejsca w wyjściowej jedenastce, ich przejście wyżej będzie miało sens. Jeśli będą odstawać, to kolejne pół roku będziemy razem współpracować.
Latem do drużyny dołączył Nikodem Bucior z Lechii Gdańsk. Jak wkomponował się w zespół?
– Początek miał trudny, bo kontuzja wyeliminowała go z gry i nie pozwoliła mu od początku wdrożyć się do grupy. Później przyszedł trudny moment, kiedy w pierwszych meczach nie notował ani bramek, ani asyst. Ale w pewnym momencie się otworzył i ostatecznie zakończył rundę z całkiem niezłymi statystykami. Myślę, że po solidnie przepracowanym okresie zimowym, wiosną będzie silnym ogniwem tego zespołu.
Nikodem nie był jedynym wzmocnieniem przed sezonem. Do Waszego zespołu trenerskiego dołączył również nowy asystent – Kajetan Pogorzelczyk. Jak układa się Wasza współpraca?
– Jesteśmy z Kajetana bardzo zadowoleni. Nie ma co prawda jeszcze szlifu trenerskiego, bo przed przyjściem do Pogoni pracował tylko rok w innym klubie. Ale przez wiele lat był zawodnikiem, doszedł do poziomu drużyny rezerw, więc miał na swojej drodze wielu trenerów, których warsztat mógł podglądać. Jest inteligentnym człowiekiem, który chce się uczyć. Ma głowę pełną pomysłów, które chce wprowadzać do jednostki treningowej, ale zawsze konsultuje się z nami i upewnia, że będą odpowiednie dla danego mikrocyklu. Myślę, że Kajtek też jest zadowolony z pracy w naszym sztabie i ta współpraca przynosi obopólne korzyści. My traktujemy go jak członka rodziny.
Dla zawodników to duży pozytyw, że mają w sztabie byłego zawodnika, który przed laty również szedł ich drogą?
– Taki jest cel wprowadzania do sztabów asystentów młodego pokolenia, którzy są związani z Pogonią i znają cały proces szkolenia z autopsji. Są młodymi trenerami, którzy zdobywają nową wiedzę, ale wnoszą ze sobą bagaż doświadczenia piłkarskiego. Zdecydowanie łatwiej jest im również pokazać niektóre ćwiczenia. Myślę, że płyną z tego same korzyści.
Kilka dni temu Wasz sztab zyskał nowego trenera z licencją UEFA A. Egzaminy z pozytywnym wynikiem zdał trener Jarosław Grzesło.
– Rzeczywiście, po jedenastu latach Jarek zdecydował się podnieść kwalifikacje. A w zasadzie potwierdzić swoją wiedzę stosownym dokumentem, bo dobrze wiemy, że jest trenerem o bogatym doświadczeniu. W tym samym czasie pierwszy krok w trenerskim rozwoju zrobił również Kajetan, który uzyskał licencję UEFA C. Ja też mam za sobą nowe doświadczenie, bo miałem okazję spędzić tydzień przy kadrze narodowej. Także każdy z nas w tym półroczu trenersko się rozwinął.
Przed Wami zimowa przerwa w rozgrywkach. Jakie plany macie na ten czas?
– Do 19 grudnia normalnie uczestniczymy w treningach. Obciążenia są nieco mniejsze, skupiamy się na akcentach z modelu gry, które lepiej lub gorzej funkcjonowały w trakcie rundy jesiennej. Później rozjeżdżamy się na święta, by 2 stycznia – zgodnie z rytmem szkolnym – wrócić do zajęć. W drugim tygodniu ferii wyjedziemy do Międzyzdrojów na obóz, mamy również zaplanowane cztery gry kontrolne.
Runda wiosenna będzie trudniejsza od jesiennej?
– Pod niektórym względami wiele się nie zmieni. Skład jest identyczny – Chemik nie zdołał wywalczyć awansu na poziom centralny, a do ligi wojewódzkiej spadło FASE, które już w niej grało. Na pewno będzie to jednak trudniejszy przeciwnik, bo w składzie będzie miał zawodników, którzy do tej pory grali w CLJ U17. Do rozegrania ponownie mamy siedemnaście spotkań. Czasu tylko trochę mniej, bo musimy skończyć przed połową czerwca, by był jeszcze czas na baraże. Spodziewamy się więc, że szybko zagramy pierwsze mecze i trafi się kilka środowych terminów. Dlatego nie układaliśmy wielu gier kontrolnych, bo wiosną tego grania będzie naprawdę dużo.
Brak sukcesu sportowego podrażnił Waszą ambicję? Wiosną będziecie z jeszcze większym animuszem walczyć o zwycięstwo w lidze wojewódzkiej?
– Na pewno ostatnie pół roku było wartościową lekcją. Chłopcy dostali dowód, że nikogo nie można lekceważyć. Każdy mecz trzeba rozegrać tak, jakby jego stawką było mistrzostwo świata. Cel sportowy się nie zmienia – nasi zawodnicy wychodzą na boisko, żeby wygrywać i nie zamierzamy im tego odbierać. Muszą być jednak skoncentrowani, bo jeśli nie będą zasuwać od pierwszej do ostatniej minuty, to przydarzą się psikusy. Liga nie jest wyrównana – tutaj przypadkowa strata kilku punktów może znacząco ten cel sportowy oddalić. Jesień pokazała, że wygrywanie z najlepszymi nie wystarczy, by zwyciężyć całą ligę.
Chemik Police został na poziomie ligi wojewódzkiej. Z jednej strony to dobrze, bo naszych zawodników czeka wymagające spotkanie. Z drugiej jednak, liczba chętnych do walki o awans wzrasta.
– My jesteśmy zadowoleni. Im więcej wartościowym spotkań, tym lepiej dla rozwoju tych chłopców. Nie jest sukcesem wygranie ligi wojewódzkiej, ale ciągłe podnoszenie swoich umiejętności. Nasi zawodnicy najbliższe pół roku powinni wykorzystać właśnie na indywidualny rozwój. Oni bowiem już nie walczą o grę na poziomie makroregionu. Jeśli wytrzymają konkurencję i utrzymają się w klubie, to i tak na nim zagrają. Nic jednak nie dostaną za darmo. Muszą udowodnić swoją wartość i przynależność do barw klubowych.