– Po meczu z Lechem wydawało się, że mamy autostradę do zajęcia pierwszej lokaty. A później straciliśmy rytm i zamiast jeszcze przyspieszyć, zostaliśmy w tyle. Ale to dobra nauka, że koncentrację trzeba zachować do samego końca. Myślę, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jest takie powiedzenie: „tłuste koty przestają polować”. Gdybyśmy wygrali ligę w cuglach, podświadomie mogłoby się pojawić rozluźnienie. A tak nasza ambicja została podrażniona. Mam nadzieję, że wiosną będziemy drapieżnymi kotami, które w każdym meczu będą głodne i chętne do polowania – mówi trener Paweł Cretti, szkoleniowiec juniorów młodszych Pogoni Szczecin.
W obecnym sezonie stanął trener przed nowym zadaniem – po trzech latach pracy z juniorami starszymi objął trener drużynę w kategorii juniora młodszego. Jakie doświadczenia zebrał trener przez ostatnie pół roku i na ile rzeczywistość pokryła się z oczekiwaniami?
– Śmiało mogę powiedzieć, że rzeczywistość przerosła moje oczekiwania. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony wysokim i wyrównanym poziomem samej ligi, ale przede wszystkim sposobem funkcjonowania naszego zespołu. Wiedziałem, że Ci chłopcy mają duże umiejętności piłkarskie, ale nie sądziłem, że są tak silnym kolektywem. Cechy zespołowości mają rozwinięte na bardzo wysokim poziomie. Nie znałem ich od tej strony i nie ukrywam, że zrobili na mnie świetne wrażenie jako zespół. Dzięki temu ja również jestem pozytywnie nastawiony do tego, co nas czeka i cieszę się na pracę z tą drużyną. Zdaję sobie sprawę, że naszym głównym zadaniem jest wychowywanie jednostek, które zasilą profesjonalną piłkę. Ale te jednostki w przyszłości też będą członkami jakichś zespołów i muszą umieć w nich funkcjonować.
Otrzymał trener zespół nieco rozbity mentalnie po spadku z Centralnej Ligi Juniorów U17. Trudno było dotrzeć na początku do chłopaków?
– Miałem taki plan, że jeśli nie będzie potrzeby, w ogóle nie będziemy na ten temat rozmawiać. Może raz czy dwa między słowami ta przeszłość się pojawiła, ale przede wszystkim skupiliśmy się na tym, co nas czeka. Daleki też jestem od stwierdzenia, że dostałem zespół rozbity. Bez zbędnej kokieterii muszę podkreślić, że poprzedni sztab wykonał gigantyczną pracę. Kiedy trenerzy Michał Zygoń i Jarek Grzesło przejmowali ten rocznik, drużyna była w rozsypce. Pojawiały się głosy, że trudno będzie coś z tego zbudować. Natomiast trzy lata później dostałem zespół, który nie dość, że potrafi grać w piłkę, to w dodatku świetnie funkcjonuje jako grupa. Od pierwszych dni wspólnej pracy widać było, że są fajną ekipą – potrafią pożartować, czasem podokazywać, ale w odpowiednim momencie również wzajemnie się zmobilizować. Są w tym aspekcie jeszcze rezerwy, ale podoba mi się ich sposób funkcjonowania.
Przed rozpoczęciem sezonu mówił trener: „Widzę przed tym zespołem jedną pułapkę – zbytnia pewność siebie. Nie może pojawić się u chłopców myśl, że teraz będzie łatwiej, że mecze same się wygrają.” Chyba nie do końca udało się jej uniknąć?
– Wpadliśmy w nią bardzo szybko, bo już w drugim meczu przeciwko Zawiszy. Ale z perspektywy czasu stwierdzam, że takie spotkanie było nam potrzebne. Dzięki niemu zrobiliśmy ogromny krok w przód. Później zdarzały nam się oczywiście słabsze mecze, dwukrotnie schodziliśmy z boiska pokonani. Ale w żadnym z nich nie straciliśmy punktów ze względu na nadmierną pewność siebie. Rywale mieli po prostu więcej szczęścia – tak jak Lechia, albo byli od nas lepsi – jak Arka. W piłce tak się czasem zdarza.
To, co rzucało się w oczy w kilku spotkaniach, to brak stabilizacji. Przeciwko Arce zagraliście świetne 60 minut, by w ostatnich minutach stracić trzy bramki. Z Lechią zaczęliście słabo, a w drugiej połowie nie pozwalaliście rywalom wyjść z własnej połowy. Z czego to wynika?
– W dużej mierze jest to kwestia wieku. Są w takim momencie rozwoju, którego domeną jest brak stabilizacji. Cały czas się zmieniają, dojrzewają. Nie chciałbym jednak, żeby to była wymówka. Staramy się wypracować pewien uśredniony, wysoki poziom. Jesień była trochę jak roller coaster – czasem graliśmy wybitnie, a zaraz potem przeciętnie. Niekiedy przecierałem oczy ze zdumienia, że chłopcy potrafią aż tak zdominować rywala i złapać flow, a zaraz potem zachodziłem w głowę, czemu nie funkcjonują tak jak powinni. Myślę, że jesteśmy w stanie to zmienić.
Przed sezonem mówił trener: „Chłopcy znają tę ligę, bo grali w niej przed rokiem w barwach Akademii. Wówczas byli jednak kopciuszkiem, a teraz startują z pozycji faworytów. To nie jest łatwa rola i muszą się jej nauczyć”. Udało się udźwignąć presję?
– Zdecydowanie tak. I znowu wrócę do spotkania z Zawiszą, który wiele chłopakom pokazało. Dotarło do nich, że muszą dać z siebie maksimum, bo każdy w lidze będzie się na nich spinał. Czy tego chcemy, czy nie – wspólnie z Lechem jesteśmy faworytami z urzędu. Ubiegłoroczne srebro w kategorii juniora młodszego czy poprzednie lata z medalami juniorów starszych odbiły się szerokim echem. Wychodząc na boisko przeciwko Pogoni każdy zespół jest dodatkowo zmobilizowany. Nie możemy liczyć, że ktoś nas zlekceważy. I sami też musimy się tego wystrzegać.
Rundę jesienną zakończyliście na drugiej lokacie. Jest niedosyt czy raczej zadowolenie z dobrze wykonanej pracy?
– Gdybyśmy rozmawiali na zakończenie sezonu, pewnie byłby niedosyt. Mówimy oczywiście o aspekcie czysto sportowym, bo ważniejszy jest dla nas sposób gry zespołu i funkcjonowanie poszczególnych zawodników. Końcówka jesieni nie do końca nam się udała. Po meczu z Lechem wydawało się, że mamy autostradę do zajęcia pierwszej lokaty. A później straciliśmy rytm i zamiast jeszcze przyspieszyć, zostaliśmy w tyle. Ale to dobra nauka, że koncentrację trzeba zachować do samego końca. Myślę, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jest takie powiedzenie: „tłuste koty przestają polować”. Gdybyśmy wygrali ligę w cuglach, podświadomie mogłoby się pojawić rozluźnienie. A tak nasza ambicja została podrażniona. Mam nadzieję, że wiosną będziemy drapieżnymi kotami, które w każdym meczu będą głodne i chętne do polowania.
W końcówce rundy na boisku zabrakło kilku liderów, którzy naturalnie wykreowali się na przestrzeni kilku miesięcy. Na ile miało to wpływ na grę zespołu?
– Z pewnością było to odczuwalne. To są jednak juniorzy – jeżeli jeden, drugi, trzeci spośród wiodących zawodników jest nieobecny lub zagra słabiej, to pozostali nie są do końca gotowi, by wziąć na siebie ten ciężar. Chciałbym, żebyśmy wiosną nie byli uzależnieni od dyspozycji wąskiej grupy zawodników, ale by w momencie, gdy ktoś jest zmęczony lub ma słabszy moment, reszta zespołu była gotowa dać pozytywny impuls. Każdy z nich musi wierzyć, że jest kozakiem i w momencie, gdy czuje się na siłach, przejąć rolę lidera. Naturalnie nie jest to łatwe, bo nie każdy ma takie predyspozycje. Będziemy jednak pracować nad tym, by Ci, którzy na co dzień stoją nieco w drugim szeregu – podobnie jak ma to miejsce w kolarskim peletonie – wysuwali się na czoło i utrzymywali równy, wysoki poziom.
W zespole nie brakuje indywidualności, które zostały dostrzeżone przez sztab szkoleniowy zespołu U18 czy też selekcjonerów poszczególnych reprezentacji Polski. Jest radość, że Wasza praca jako sztabu przynosi oczekiwane efekty?
– Z pewnością cieszymy się z sukcesów indywidualnych naszych zawodników. Filip Balcewicz i Nikodem Sujecki regularnie dostają powołania do reprezentacji Polski U16, Mateusz Łęgowski trafił już kadry U17, marzenie o grze z orzełkiem na piersi za chwilę spełni Olaf Korczakowski. To duże wyróżnienie i nagroda, ale w moim odczuciu jedynie dodatek do codziennej pracy, jaką wykonują w klubie. Samo bycie w reprezentacji nie gwarantuje, że ktoś w przyszłości będzie grał w piłkę. To też pułapka. Może pojawić się myślenie: „skoro jestem w kadrze, to będę w niej na zawsze”. A wystarczy się na chwilę zdrzemnąć i już Cię nie ma. Selekcja jest ogromna, każdy marzy o grze w reprezentacji. Dlatego najważniejsza jest praca w klubie, bo to ona jest przepustką do gry w profesjonalnej piłce.
Ze względu na uczestnictwo w kursie UEFA PRO, ostatnie miesiące były dla trenera szczególnie intensywne. Trudno było pogodzić wyjazdy do Białej-Podlaskiej, staże i pracę w mikrogrupach z prowadzeniem treningów klubowych?
– Ta końcówka rzeczywiście jest szalenie intensywna. Przed chwilą wróciłem z tygodniowego stażu w Nyonie, za chwilę wyjeżdżam do Unionu Berlin, by przyjrzeć się pracy pierwszego zespołu. Ogromne ukłony i podziękowania należą się całemu kierownictwu klubu z Darkiem Adamczukiem na czele, że zostało mi to umożliwione. Nie ma żadnych zgrzytów czy problemów w związku z moimi nieobecnościami. Jestem również ogromnie wdzięczny swojemu sztabowi, który pod moją nieobecność pracuje na zdwojonych obrotach. Arek Jarymowicz, Grzesiu Usowicz i Wojtek Tomasiewicz wykonują świetną pracę i dzięki nim zespół funkcjonuje na tip-top.
Wiedza i doświadczenia zdobywane podczas kursu przekładają się już na pracę w Pogoni?
– Zdecydowanie tak. Przyznam szczerzę, że chłonę to wszystko jak gąbka. Ten kurs sprawia, że staję się lepszym trenerem pod względem merytorycznym, ale również zmieniam się jako człowiek. Trochę inaczej zaczynam postrzegać niektóre rzeczy. Nie mam potrzeby ścigać się i gonić za medalami. Jeśli osiągniemy sukces, oczywiście będę szczęśliwy, ale chciałbym, żeby stał się on pochodną rozwoju tych chłopaków. Ten kurs daje też szersze spojrzenie i możliwość poszukiwania własnej drogi trenerskiej. Obecnie już wiem, jakim chciałbym być trenerem. Jestem bliski uchwycenia tego, ale jeszcze mi trochę brakuje. Cieszę się, że mogłem skonfrontować swoje podejście z Roberto Martinezem czy Thomasem Schaafem i zobaczyć, że mamy podobną filozofię myślenia o piłce. Oczywiście nie chcę się do nich porównywać, bo są na zupełnie innym poziomie. Ale to dodaje mnóstwo pewności siebie i wiary w to, że idzie się dobrą drogą.
Przed Wami teraz kilka miesięcy przerwy w rozgrywkach. Będzie czas na to, żeby chwilę odetchnąć, czy cały czas pozostajecie w rytmie treningowym?
– Na pewno odrobinę zejdziemy z obrotów, damy chłopcom czas na naładowanie akumulatorów. Ale cały czas jesteśmy w treningu. W okolicach świąt Bożego Narodzenia zrobimy sobie przerwę, a od stycznia – zgodnie z rytmem szkolnym – wracamy do zajęć. W czasie ferii wyjedziemy na tygodniowe zgrupowanie, a potem będziemy się już szykować do startu rundy wiosennej.
Runda jesienna utwierdziła trenera w przekonaniu, że możecie walczyć o najwyższe cele?
– Wierzę, że możemy coś osiągnąć. To realna wizja. Sposób grania naszego zespołu pokazuje, że mamy fajny model. Nie zawsze przekłada się to na wynik, ale w każdym meczu widać jakość w naszych poczynaniach. Nie ma jednak co ukrywać, że wiosna dla każdego zespołu będzie trudniejsza. Każdy mecz i każdy zgubiony punkt mogą ciągnąć za sobą negatywne konsekwencje. Dla mnie najważniejsze jest jednak, by utrzymać taki kierunek pracy i nie przesłonić wynikiem tego, co jest istotne. Czy będzie medal w kategorii U17, czy go nie będzie, to jest sprawa wtórna. Jeżeli osiągniemy sukces sportowy, a za dwa lata nikt z tych zawodników nie będzie grał w I zespole, to dla mnie żaden sukces. Można to sobie jedynie powiesić na ścianę i chwalić się kolegom. Ja mam misję, żeby Ci chłopcy jak najwięcej skorzystali dla swojego rozwoju. To przesłania mi inne rzeczy. Najpierw zawodnik, potem wynik.