W 2008 roku był jedynym z najbardziej utalentowanych zawodników w zespole juniorów starszych, który stanął na podium Mistrzostw Polski. Dziesięć lat później ponownie zawiesił medal na swojej szyi. Tym razem jednak już nie jako zawodnik, lecz członek sztabu szkoleniowego. – Emocje były zupełnie inne. Siedząc na ławce czujesz bezradność, bo masz ograniczony wpływ na przebieg meczu. Niejednokrotnie sam chciałem wbiec na boisko – mówi Patryk Kurant, były zawodnik Dumy Pomorza i asystent w sztabie trenera Tychowskiego.
Swoje pierwsze piłkarskie kroki stawiał w barwach Błękitnych Stargard. Dobrą postawą w meczach ligi wojewódzkiej wzbudził jednak zainteresowanie ówczesnego trenera Pogoni – Piotra Rabego, który ściągnął go do Szczecina. – To był bardzo fajny rocznik, z wieloma reprezentantami Polski. Patryk świetnie się w niego wpasował. Wyróżniał się nieustępliwością, zadziornością i niesamowitą pracowitością. Wiedział, że chce grać w piłkę i poświęcił się jej w stu procentach – mówi trener Rabe.
W barwach Dumy Pomorza młody obrońca szybko zaczął rywalizować o najwyższe cele. Najbliżej pierwszego poważnego sukcesu był w 2005 roku – po wygraniu ligi wojewódzkiej w kategorii trampkarza młodszego Portowcy uzyskali prawo gry w Nike Premier Cup, uważanym wówczas za nieoficjalne mistrzostwa Polski. Po dobrych meczach w fazie grupowej podopieczni trenera Rabego znaleźli się w najlepszej czwórce turnieju, ale w walce o medale musieli uznać wyższość Lecha Poznań i Jagiellonii Białystok. – Chociaż minęło prawie piętnaście lat, to dobrze pamiętam emocje po tamtych spotkaniach. Atmosfera była grobowa, zwłaszcza po starciu z Lechem. Dla nas to było prestiżowe spotkanie i nie mogliśmy się pogodzić z porażką – wspomina Patryk Kurant.
Niepowodzenie w Nike Premier Cup nie podcięło jednak skrzydeł młodym Portowcom, którzy w kolejnych sezonach regularnie wygrywali rywalizację na poziomie wojewódzkim. Po dwóch sezonach podjęto w klubie decyzję, że przed wybranymi zawodnikami należy postawić nowe wyzwania. W sezonie 2007/2008 zostali dołączeni do drużyny juniorów starszych, prowadzonej wówczas przez trenera Roberta Dymkowskiego. – Do tej pory grałem jako stoper. W starszym roczniku, ze względu na gorsze warunki fizyczne, zostałem jednak przesunięty na bok obrony. I tak już zostało – wspomina Kurant.
Młody defensor szybko wkomponował się w nowy zespół, w którym z miejsca stał się członkiem podstawowego składu. Wraz ze starszymi kolegami Kurant ponownie wygrał ligę wojewódzką i stanął przed kolejną szansą na zdobycie medalu. – W losowaniu trafiliśmy na Gwarka Zabrze, a potem Arkę Gdynia. Nie byliśmy faworytami – rywale mieli kadry naszpikowane reprezentantami Polski. U nas pierwsze skrzypce grali Kuba Zawadzki i Tomek Rydzak, którzy trenowali wówczas z pierwszym zespołem. Niekwestionowanym liderem zespołu okazał się natomiast Mikołaj Lebedyński, który strzelał bramkę za bramką – opowiada Patryk Kurant.
Po dwóch zaciętych bojach podopieczni trenera Dymkowskiego okazali się jednak lepsi od swoich rywali i zameldowali się w wielkim finale. Na boiskach w Boguchwale zawodnicy Dumy Pomorza zmierzyli się z Koroną Kielce, Ceramiką Opoczno i Polonią Warszawa. – Mam tamte mecze przed oczami. W starciu z Ceramiką mieliśmy mnóstwo sytuacji – słupki, poprzeczki. Ale nic nie chciało wpaść. Przeciwko Polonii dwukrotnie prowadziliśmy, ale ostatecznie pechowo zremisowaliśmy – wspomina były zawodnik Pogoni.
Na boiskach w Boguchwale młodzi Portowcy zdobyli ostatecznie trzy punkty, co pozwoliło im stanąć na najniższym stopniu podium. Chociaż tym razem wracali do Szczecina z medalami, w szatni dominowały łzy i rozczarowanie. – Niedosyt był bardzo duży, bo mogliśmy osiągnąć zdecydowanie więcej. Gdybyśmy w pierwszych dwóch meczach wykorzystali swoje sytuacje, w starciu z Koroną walczylibyśmy o złoto. Dodatkowo był to czas pożegnań, bo z klubem rozstawał się trener Dymkowski. Gdy po meczu wszedł do szatni, wszystkim puściły emocje – opowiada Patryk Kurant.
Po zdobyciu medalu w kategorii juniora starszego Patryk Kurant rozpoczął walkę o miejsce w dorosłej piłce. Żeby zaistnieć na seniorskim poziomie musiał jednak zmienić barwy klubowe i odejść z Pogoni. – Wtedy były zupełnie inne czasy. Pogoń grała w II lidze, głównym celem był jak najszybszy powrót do Ekstraklasy. Gdy obecnie patrzę na działalność Akademii, jakość szkolenia i politykę klubu, który chce stawiać na swoich wychowanków, to zazdroszczę młodym chłopakom, stojącym u progu kariery. Gdybym wówczas miał takie możliwości, może dzisiaj grałbym w Ekstraklasie – mówi Kurant.
W ciągu sześciu lat młody obrońca zwiedził kilka klubów z całego regionu. Większość czasu spędził na wypożyczeniach w Chemiku Police, Błękitnych Stargard, Polonii Słubice, Kotwicy Kołobrzeg czy Drawie Drawsko. W pewnym momencie zrozumiał, że nie ma już szans na wielką, sportową karierę. – Przeskok do piłki seniorskiej mocno mnie zweryfikował. Popełniłem wiele błędów, przez które musiałem pożegnać się z poważną piłką. Dzisiaj jestem mądrzejszy, ale jest już za późno. Mogę jedynie przestrzec chłopaków, którzy dzisiaj stoją u wrót pierwszego zespołu. Kluczem do wszystkiego jest słowo „pokora”. Ciężka praca, słuchanie rad trenera i schowanie własnego ego do kieszeni – tłumaczy.
Patryk Kurant obecnie jest zawodnikiem Zorzy Dobrzany, w barwach której walczy w lidze okręgowej. Piłkarska przygoda jest jednak jedynie dodatkiem do rozpoczętej cztery lata temu kariery trenerskiej. Po pracy w barwach Błękitnych Stargard 27-letni szkoleniowiec przeniósł się do Szczecina, gdzie w ubiegłym sezonie pracował z grupami przedszkolnymi oraz był asystentem trenera Tychowskiego w drużynie juniorów młodszych. – Ten rok bardzo wiele mnie nauczył. Chciałbym bardzo podziękować Andrzejowi, bo dzięki niemu rozwinąłem się nie tylko jako trener, ale również jako człowiek. Miałem możliwość podglądania jego pracy i współtworzenia fantastycznego zespołu, za co jestem niezwykle wdzięczny – mówi Kurant.
Dzięki pracy w sztabie szkoleniowym juniorów młodszych, Kurant po raz kolejny stanął przed szansą zdobycia mistrzostw Polski. Po znakomitej rundzie wiosennej młodzi Portowcy trafili bowiem do najlepszej czwórki ubiegłego sezonu, a wygranym dwumeczem z Koroną Kielce zapewnili sobie miejsce w wielkim finale. Do pełni szczęścia zabrakło jedynie wygranej nad Jagiellonią Białystok.
– W trakcie meczu emocje były zupełnie inne. Siedząc na ławce czujesz bezradność, bo masz ograniczony wpływ na przebieg meczu. Swoją rolę odgrywasz w tygodniu, pracując na treningach. Weekend i mecz jest natomiast dla zawodników – opowiada trener Pogoni. – Niejednokrotnie sam chciałem wbiec na boisko i pomóc chłopakom. Po meczu natomiast pojawiło się to samo rozgoryczenie i sportowa złość, która towarzyszyła nam dziesięć lat temu. Patrzyłem na chłopaków i widziałem w nich siebie. Nawet dzisiaj, chociaż od tego finału minęło już trochę czasu, chciałbym tam wrócić rozegrać ten mecz jeszcze raz. Tylko tym razem z innym skutkiem.
W nadchodzącym sezonie Patryk Kurant będzie już samodzielnym trenerem i poprowadzi rocznik 2007. Na walkę o mistrzostwo Polski na razie nie ma więc co liczyć. Ma jednak nadzieję, że za kilka lat, do brązowego i srebrnego medalu, dołoży również ten najcenniejszy. – Mam w domu skrzyneczkę na pamiątki. Zostało w niej jeszcze trochę miejsca. Kto wie – może kiedyś znajdzie się w niej również złoto mistrzostw Polski? Na razie nie chcę jednak wybiegać w przyszłość. Życie nauczyło mnie pokory. Kiedyś miałem plany i marzenia, które nie były poparte pracą. Czas odwrócić kolejność – najpierw praca i pokora. A sukcesy przyjdą same – podsumowuje trener Kurant.