Na pewno były to dla mnie bardzo wartościowe cztery lata. Dałem w tym czasie od siebie maksimum tego, co mogłem. Odchodzę z klubu z satysfakcją, poczuciem dobrze wykonanej pracy oraz… nadzieją, że jeszcze kiedyś tu wrócę – mówi były trener drugiego zespołu Pogoni, a od 1 lipca szkoleniowiec KKS-u Kalisz, Paweł Ozga.
Od ostatniego gwizdka sezonu 2022/23 minęło już kilka dni. Jak – już na chłodno – ocenia trener tych kilka ostatnich miesięcy. Dominuje poczucie dobrze wykonanej pracy i historycznego wyniku, czy jednak niedosytu, że nie udało się wywalczyć awansu do II ligi?
– Uczucia są mieszane. Patrząc w szerokiej perspektywie na pewno możemy być z siebie zadowoleni. Drugie miejsce w III lidze to wynik, jakiego drugi zespół Pogoni jeszcze nigdy nie osiągnął. Do tego dochodzi również drugi z rzędu triumf w Pucharze Polski ZZPN. Największą satysfakcję sprawia mi jednak postęp, jaki zrobiliśmy przez ostatni rok – zarówno jako zespół, ale również każdy z nas indywidualnie. W perspektywie całego sezonu dostarczyliśmy sześciu zawodników do I zespołu, po kolejnych rozdzwoniły się telefony od przedstawicieli klubów ze szczebla centralnego. Pozytywów na pewno jest więcej niż mankamentów i rozczarowań.
Przegrana walka o awans do II ligi nie pozwala się chyba jednak w pełni cieszyć z tego sezonu?
– Bardzo chcieliśmy wywalczyć z zespołem ten awans. I uważam, że mieliśmy możliwości, by to zrobić. Wiadomo – trafiliśmy w tej walce na trudnego rywala, który ma za sobą doświadczenie na poziomie centralnym. W kluczowych momentach Olimpia zaliczyła mniej pomyłek niż my i dlatego po ostatnim meczu sezonu to ona znalazła się na pozycji lidera.
Postawiliście już diagnozę, czego zabrakło drużynie do awansu?
– Przegraliśmy rywalizację z Olimpią nieznacznie. W końcowej tabeli nasza stara jest spora, ale gdybyśmy do ostatniej kolejki liczyli się w walce o awans, to mecz z Vinetą mogłyby wyglądać inaczej. Ten sezon niewątpliwie pokazał, jak trudna jest to liga. Pomimo że w większości meczów prezentowaliśmy się naprawdę perfekcyjnie, to ostatecznie jesteśmy pierwszym przegranym. Na pewno do poprawy pozostaje gra na wyjazdach – o ile bowiem na własnym boisku wyśrubowaliśmy niesamowitą serię meczów bez porażki, o tyle na obcym terenie zdarzało nam się głupio tracić punkty. Największe pole do pracy widzę jednak w sferze mentalnej. W kluczowych momentach sezonu powinniśmy zachować spokój, dodawać chłopakom pewności siebie, wspierać ich w trudnych chwilach, a przede wszystkim pozwolić im trzymać się stylu, nad którym na co dzień pracujemy. Były bowiem takie momenty – szczególnie w feralnym kwietniu – kiedy perspektywa awansu podkręciła nas emocjonalnie. Prowadząc 1:0 niekiedy traciliśmy swój styl, pojawiła się podświadoma ochota obrony tego korzystnego rezultatu za wszelką cenę. Dziś wiem, że w takich sytuacjach powinniśmy reagować inaczej.
Trudno nie mieć wrażenia, że przegraliście ten awans na własne życzenie. W przekroju całego sezonu 21 punktów straciliście bowiem z zespołami z dolnej części tabeli. Porażki z Unią Solec Kujawski czy Bałtykiem Gdynia bolą dziś podwójnie?
– Bolą, z całą pewnością. Zwłaszcza, że nie graliśmy źle. Po prostu trafiliśmy w tych dniach na świetnie dysponowanych przeciwników, którzy potrafili wykorzystać nasze błędy. Taka statystyka w dużej mierze wynika z prezentowanego przez rywali stylu. Bronią większości zespołów były niska obrona, kontratak oraz stałe fragmenty gry. I trudno się dziwić – nasza średnia wzrostu, zwłaszcza pod nieobecność Wojtka Lisowskiego, była bowiem bardzo niska. Zespoły z górnej części tabeli chciały natomiast grać w piłkę, co w bezpośredniej konfrontacji z nami kończyło się wysokimi porażkami.
Przed rozpoczęciem sezonu mówił trener, że szczególny nacisk chcecie położyć na funkcjonowanie zespołu w działaniach obronnych. Osiemnaście czystych kont, druga najlepsza defensywa w lidze – te statystyki pokazują, że Wasza praca przyniosła efekt. Jesteście zadowoleni z finalnego rezultatu?
– Gole strzelone i stracone to dość powierzchowna statystyka. My przyglądaliśmy się funkcjonowaniu zespołu zdecydowanie bardziej wnikliwie – analizowaliśmy, w jaki sposób rywale tworzyli zagrożenie pod naszą bramką, kto popełnił błąd techniczny w fazie atakowania, kto źle poruszał się na swojej pozycji, w których strefach zabrakło asekuracji. Każdy mecz nagrywaliśmy z drona, kamery bocznej oraz zabramkowej, także tego materiału było naprawdę dużo. Dzięki niemu mogliśmy wyciągać wnioski, a następnie wdrażać pewne elementy w treningu drużynowym, formacyjnym i indywidualnym. To nie jest tak, że któregoś dnia powiedzieliśmy sobie: „będziemy bronić lepiej” i to się wydarzyło samo, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Duże słowa pochwały należą się w tym aspekcie drugiemu trenerowi, Krzyśkowi Białkowi, bo w głównej mierze on – wyposażony przeze mnie w odpowiednie narzędzia – był odpowiedzialny za to, jak zespół funkcjonował w defensywie. Pracował nad obroną pola karnego, ustawieniem ciała naszych obrońców, blokowaniem uderzeń, funkcjonowaniem zawodników w poszczególnych strefach na boisku tak, by jak najbardziej utrudnić rywalowi wejście w pole karne. To wszystko sprawiło, że zrobiliśmy postęp. Przykład – w poprzednich latach naszym utrapieniem były bramki tracone po fazach przejściowych. Dzięki poprawie ustawienia, asekuracji i reakcji na straty piłek w tym sezonie straciliśmy w ten sposób tylko dwie bramki. Osiemnaście czystych kont też mówi samo za siebie. Te statystyki pokazują, że pod względem liczb ten sezon był naprawdę fantastyczny. Trafiliśmy jednak na rywala, który był jeszcze mocniejszy. Jeśli chodzi o liczbę straconych bramek na mecz, Olimpia nie ma sobie równych – nie tylko w naszej lidze, ale na wszystkich poziomach: od PKO Ekstraklasy do III ligi. To dowód na to, jaką drogą trzeba iść, żeby ten awans wywalczyć.
Czternaście domowych zwycięstw, trzy remisy i seria meczów bez porażki na własnym boisku, która trwa już ponad półtora roku. Skąd tak doskonała forma zespołu przy Twardowskiego?
– Przede wszystkim stąd, że wreszcie mamy swój dom – doskonale przygotowane boisko, własną szatnię. Zawodnicy nie musieli gnieździć się w pomieszczeniu 2×2 m, tylko mieli przestrzeń, w której dobrze się czuli i mogli odpowiednio przygotować się do meczu. Praca sztabu też została ułatwiona – chociażby w kwestii przeprowadzenia odprawy. To wszystko przekładało się później na boisko. Jestem dumny z tego, że od października 2021 roku nie przegraliśmy domowego meczu. Ale jeszcze bardziej cieszę się, że mieliśmy w tych spotkaniach konkretny styl. Dominowaliśmy, tworzyliśmy wiele szans na zdobycie bramki. U siebie zazwyczaj nie wygrywaliśmy jedną bramką, tylko 4:0, 5:0 czy 6:0. Ten efektowny styl z tygodnia na tydzień przyciągał też na trybuny coraz większą rzeszę kibiców. Cieszę się, że dla wielu osób przestaliśmy być jedynie dodatkiem do I zespołu, a staliśmy się drużyną, której warto kibicować.
Jest trener niewątpliwie twarzą projektu pod nazwą „Pogoń II Szczecin”. Sztab szkoleniowy to jednak nie tylko I trener, ale również szereg współpracowników. Jak wyglądała Wasza praca przez ostatnie miesiące?
– Przychodząc do Pogoni moim celem było podniesienie swoich umiejętności trenerskich i menadżerskich, ale również standardów pracy sztabu. Przez cztery lata się docieraliśmy i dziś mogę powiedzieć, że stworzyliśmy fantastyczną grupę fachowców. Jak trzeba było podkręcić śrubę, to każdy był na to gotowy. Jak trzeba było skoczyć sobie do gardeł, to też nikt nie odpuszczał. Oczywiście – zawsze znajdą się przestrzenie do dalszego rozwoju. Myślę jednak, że – biorąc pod uwagę liczebność sztabu i jakość pracy – dalece przewyższaliśmy poziom III ligi.
– Korzystając z okazji chciałbym każdemu ze swoich współpracowników podziękować – Rafałowi Andruszce za wszechstronność, lojalność i wyprzedzanie moich myśli w realizacji niektórych projektów, Krzyśkowi Białkowi za codzienną pracę na boisku i poza nim, Arturowi Holewińskiemu za bieżącą pracę z bramkarzami, pomoc w prowadzeniu dokumentacji czy tworzeniu analiz oraz Przemkowi Franczakowi za znakomite działania w aspekcie motorycznym i gotowość, by dostosowywać poszczególne protokoły do dynamicznie zmieniających się warunków pogodowych czy poziomu zmęczenia. Ogromne podziękowania należą się również tym, którzy działali nieco w cieniu, ale również wykonywali tytaniczną pracę – Marcinowi Minko i Agacie Kamińskiej za opiekę medyczną, ale także pracę włożoną w budowanie świadomości chłopaków, Norbertowi Neumannowi za analizę danych z systemu Catapult, tworzenie raportów i map motorycznych, a także Danielowi Antunesowi, który dwa lata temu przychodził do klubu jako stażysta, a rozwinął się na tyle, by prowadzić z zawodnikami prelekcje i indywidualne analizy.
Niegdyś drugi zespół był przede wszystkim przechowalnią dla tych zawodników, którzy byli zbyt słabi, by rozpocząć treningi z pierwszą drużyną. Od jakiegoś czasu stanowi on natomiast realną trampolinę na poziom Ekstraklasy. To chyba największy sukces Waszej pracy?
– Dostarczanie zawodników do I drużyny to nasz główny cel. Obecnie na obozie w Opalenicy jest sześciu graczy, którzy – w większym lub mniejszym stopniu – byli w poprzednim sezonie częścią naszego zespołu. Cieszę się, że ta praca została zauważona. Duża w tym zasługa Patryka Dąbrowskiego – dzięki niemu zdołaliśmy bowiem zbudować kadrę, która faktycznie była zespołem. Kiedyś na stałe trenowało u nas 8-12 zawodników. Wystarczyło więc, że trochę się wyróżniłeś i już trafiałeś na treningi I zespołu. Teraz, żeby w ogóle zagrać na poziomie III ligi, trzeba było wygrać rywalizację o miejsce w składzie. Mogliśmy też prowadzić normalny proces rozwoju zawodnika w oparciu o taktykę zespołową czy duże gry. Wcześniej było to zaburzone – raczej skupialiśmy się na rozwoju indywidualnym i formacyjnym. Wzmocnienie kadry zespołu i podniesienie standardów pracy – to głównie dzięki temu mamy dziś tylu zawodników w I zespole. Bardzo istotna była również częsta obecność trenera Jensa Gustafssona na naszych meczach oraz fantastyczna współpraca z Robertem Kolendowiczem. Dzięki temu świadomość jakości naszych zawodników była w sztabie I zespołu bardzo wysoka.
Przyborek, Rostami, Korczakowski, Mierzwa, Lisowski, Fornalik – który z nich ma największą szansę, by zaistnieć w I zespole?
– Adrian trochę nie pasuje do tej grupy, bo zaliczył już trzy ekstraklasowe występy. Na pewno ma jednak potencjał, by w nadchodzącym sezonie zdecydowanie częściej pojawiać się na boisku. Osobiście bardzo liczę na Rostamiego. Jego przyjście do Pogoni było bardzo dobrym działaniem skautingowym. Potrzebował trochę czasu, by przejść proces aklimatyzacji i dostosować się do polskich warunków – zarówno pod kątem piłkarskim, jak również językowym czy kulturowym. Aktualnie jest już jednak gotowy, by stać się ważną postacią I zespołu. Ma doskonałe warunki, by odnaleźć się w grze, którą preferuje trener Jens – dynamicznej, akcja za akcję, w której trzeba pracować box to box. Mocno kibicuję też Olafowi Korczakowskiemu. Długo dojrzewał w cieniu innych, ale nareszcie przyszedł jego moment. Bardzo chciał być w I zespole i dziś to marzenie się urzeczywistnia. Nie zdziwię się jednak, jeśli największym objawieniem nowego sezonu będzie Wojtek Lisowski.
Historia Wojtka jest niesamowita. Przychodząc do drugiego zespołu wydawało się, że bardziej myśli już o tym, co będzie po zakończeniu kariery. Tymczasem dziś jest o krok od powrotu do Ekstraklasy. Spodziewał się trener, że tak może się to potoczyć?
– Dwa lata temu, gdy do nas przychodził, na pewno nie. Po ostatnim sezonie nie jestem jednak absolutnie zaskoczony. Na początku naszej pracy Wojtek nie był w najwyższej dyspozycji piłkarskiej w swoim życiu. Myślę, że otworzyliśmy mu oczy na wiele aspektów techniczno-taktycznych. Dzięki otwartej głowie i ciężkiej pracy zrobił ogromny postęp i zbudował się na tyle, że dziś trenuje z I zespołem. Jestem przekonany, że Wojtek nie tylko podniesie jakość treningu, ale też będzie naciskał na pozostałych obrońców i walczył o swoje minuty. To typ wojownika – nie przejmuje się kontuzjami, rozciętym łukiem brwiowym, złamanym nosem. Nie ważne, czy leje się krew, czy bardzo boli – wstaje i pokazuje, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. To tego dochodzą wszystkie kwestie typowo piłkarskie – bardzo dobrze gra głową, ma świetnie uderzenie z dystansu. Myślę, że zaskoczy bardzo, bardzo wielu, którzy dziś negatywnie oceniają to wzmocnienie.
Końcówka sezonu to także fantastyczna historia w wykonaniu innego „nestora” drugiego zespołu – Bartka Ławy. Ostatni występ w granatowo-bordowych barwach u wielu wywołał łzy wzruszenia.
– Bartek napisał opowieść, którą można pokazywać młodszym zawodnikiem. Udowodnił, ile znaczy przywiązanie do barw klubowych, ale też charakter, profesjonalizm i ciągła chęć rozwoju. Kiedy wracał do Pogoni, miał przede wszystkim pełnić rolę mentora, który będzie wspierał młodzież. Okazało się jednak, że wciąż bardzo wiele potrafi zaoferować, jeśli chodzi o umiejętności czysto piłkarskie. Wiadomo – czasem brakowało mu szybkości czy siły w powietrznych pojedynkach o górne piłki. Zaciętością, zaangażowaniem, wolą walki mógłby jednak obdzielić cały zespół. Nienawidził przegrywać – nawet w najprostszych grach treningowych – i tego również wymagał od młodszych chłopaków. Cieszę się, że mógł zakończyć karierę w Pogoni podnosząc w górę trofeum za zwycięstwo w Pucharze Polski ZZPN.
Wraz z ostatnim meczem poprzedniego sezonu zakończył się również pewien etap w historii drugiego zespołu. Jaki kształt będzie miała ta drużyna w nowych rozgrywkach?
– Na pewno nie zmienią się standardy pracy i wymagania wobec zawodników – one nadal będą wysokie. W kontekście kadry czeka nas jednak spora rewolucja. Z obecnego składu w tej chwili pozostanie zaledwie czterech zawodników – Amin Doustali, Mateusz Bąk, Jędrzej Góral i wracający po kontuzji Borys Freilich. Pozostali natomiast ruszają w świat i będą szukali swojej drogi w innych klubach – głównie z I oraz II ligi. Wyjście spod parasola ochronnego i podjęcie rywalizacji na poziomie centralnym to kolejny etap ich rozwoju.
– Drugi zespół zostanie więc poważnie odmłodzony. Przychodzi grupa chłopaków z roczników 2004-2007, którzy powoli będą uczyć się seniorskiej piłki. Zobaczymy, jak zaadaptują się do wyższych wymagań, obciążeń oraz – było nie było – nieco innego stylu gry. Z roku na rok do drugiego zespołu trafiają zawodnicy lepiej wyszkoleni w działaniach z piłką. Istotnym zadaniem będzie jednak nauczenie ich odpowiedzialności – za piłkę, za przeciwnika i za to, co dzieje się na boisku. Druga połowa meczu z Vinetą pokazała, że przed większością tych chłopaków jest jeszcze sporo pracy. Myślę, że ciężko liczyć na to, że w przyszłym sezonie drugi zespół Pogoni ponowie włączy się do walki o awans.
Po zakończeniu sezonu nie tylko zawodnicy ruszyli w świat. Od nowego sezonu będzie trener prowadził drugoligowy KKS 1925 Kalisz. Jak trener wspomina te cztery lata spędzone przy Twardowskiego?
– Na pewno były to dla mnie bardzo wartościowe lata, podczas których wiele się nauczyłem. Myślę też, że dałem od siebie maksimum tego, co mogłem. Odchodzę z klubu z satysfakcją, poczuciem dobrze wykonanej pracy oraz… nadzieją, że jeszcze kiedyś tu wrócę – jako członek pierwszego zespołu, który będzie miał realny wpływ na rozwój i postęp klubu. Z pewnością będę śledził, co dzieje się przy Twardowskiego. Przyszedł jednak w moim życiu moment, by opuścić rodzinne miasto i sprawdzić się w pracy na poziomie centralnym. Niewielu jest tam trenerów z Pomorza Zachodniego – mam nadzieję, że swoją przyczynię się do tego, by przychylniej patrzyło się na nasz region.
– Oferta z Kalisza była bardzo konkretna, więc po trzech nieprzespanych nocach postanowiłem stawić czoła temu wyzwaniu. Drużyna KKS-u przechodzi właśnie przebudowę – kilku podstawowych zawodników odeszło, w nich miejsce przychodzą następni. Przede mną zadanie, by ten zlepek indywidualności połączyć w jeden, rozumiejący się organizm. Mam na to konkretny pomysł, ale wszystko – jak zawsze – zweryfikuje boisko.