Patryk Paczuk przychodził do Pogoni Szczecin jako napastnik, następnie u trenera Pawła Sikory został przemianowany na skrzydłowego. W tej rundzie zaliczył również występy na boku obrony, co pozwoliło mu na wskoczenie do kadry pierwszego zespołu na mecz z Legią Warszawa. Jednak w dwóch ostatnich kolejkach z Leśnikiem Manowo (5:1) i Górnikiem Konin (3:0) historia zatoczyła koło. Portowiec wrócił na szpicę.
– To było dla mnie zaskoczenie, ale w ataku czuję się dobrze i pewnie – powiedział Patryk Paczuk. – Nie miałem z tym problemu.
Paczuk przyszedł na Twardowskiego jako napastnik wypatrzony przez ówczesnego skauta Pogoni Szczecin – Adama Gołubowskiego. W Młodej Ekstraklasie – w trzynastu spotkaniach – zdobył dwie bramki. Następnie po czterech pojedynkach w III lidze zdobył pierwsze dwa gole w potyczce z Cartusią Kartuzy (2:2).
Kolejnym krokiem jego przygody w ataku były występy w juniorach starszych. Paczuk zdobył dwa trafienia w pamiętnym półfinałowym dwumeczu z Cracovią, której musiał uznać wyższość po serii rzutów karnych.
– Dopiero u trenera Pawła Sikory zacząłem grać na skrzydle – przyznał Paczuk. – Nie ma dla mnie różnicy, na jakiej pozycji gram. Chcę się rozwijać, choć muszę przyznać, że pewniej czuję się w ofensywie niż defensywie.
W spotkaniach z Leśnikiem i Górnikiem napastnik był aktywny. W pierwszym pojedynku dwukrotnie wpakował piłkę do siatki, ale za każdym razem sędzia liniowy podnosił chorągiewkę.
– Przy drugiej sytuacji byłem na spalonym, ale później – jak oglądałem wideo – nie sądzę, że bylem na spalonym przy pierwszej bramce – śmiał się Paczuk. – Czekam na kolejne szanse. Mam nadzieję, że je wykorzystam.
W potyczce z Górnikiem Paczuk wywalczył jedenastkę, którą pewnie na trafienie zamienił Sebastian Kowalczyk.
– Mam nadzieję, że niedługo wrócę do regularnego strzelania – przyznał Paczuk. – To samo przyjdzie. Muszę tylko grać.