Przez lata rywalizował w grupach młodzieżowych Salosu Szczecin i Akademii Pogoni, marząc o zawodowej piłce i grze na poziomie ekstraklasy. Dziś jest podstawowym zawodnikiem Dumy Pomorza, kapitanem zespołu i najlepszym ambasadorem szczecińskiego szkolenia. – Cieszę się, że trafiłem w swoim życiu na odpowiednich ludzi. Dzięki nim nie zboczyłem z właściwej drogi i jestem dzisiaj w tym miejscu – mówi Sebastian Kowalczyk.
Artykuł ukazał się w „Skarbie Akademii Pogoni 2020”
Kliknij tutaj, żeby kupić swój egzemplarz!
Gdy rozpoczynał swoją przygodę z piłką, niewiele mówiło się o modelu szkolenia czy nowoczesnej infrastrukturze treningowej. Pierwsze piłkarskie kroki stawiał więc nie na zielonej murawie, ale na jednym ze szczecińskich podwórek. Pod opiekę trenerów trafił jednak dość wcześnie, bo już w wieku sześciu lat. – Początkowo był temat Arkonii Szczecin, ale tam mnie nie przyjęto. Potem od cioci usłyszałem o Salosie, pojechaliśmy z mamą na pierwszy trening i tak się to wszystko zaczęło – opowiada Kowalczyk. – Nie miałem nawet świadomości, że w tamtych czasach – biorąc pod uwagę kryzys Pogoni – Salos był topowym klubem w regionie. Cieszę się, że trafiłem na takich ludzi jak ks. Tadeusz Balicki, trener Piotr Łęczyński czy Marcin Łazowski, którzy przez lata prowadzili mnie krętą drogą do profesjonalnej piłki – dodaje.
Największą cegiełkę do rozwoju utalentowanego pomocnika dołożył właśnie trener Piotr Łęczyński. Obecny szkoleniowiec juniorów starszych Dumy Pomorza przez osiem lat opiekował się młodym zawodnikiem, kształtując zarówno jego umiejętności piłkarskie, jak i charakter. – Można powiedzieć, że trener Piotr w pewnym stopniu mnie wychował. Zwracał uwagę na wszystko – elementy piłkarskie, szkołę, zachowanie. Bardzo wiele mu zawdzięczam – mówi kapitan Pogoni. – Zawsze był numerem 1 – opowiada trener Łęczyński. – Jego uśmiech, charyzma, zawziętość na boisku, a przede wszystkim umiejętności powodowały, że ludzie szybko go zapamiętywali. Gdzie się nie pojawiał, stawał się liderem – wspomina.
Bardzo dobre występy w barwach Salosu sprawiły, że Sebastianem Kowalczykiem szybko zaczęły interesować się najlepsze kluby w Polsce. Do wyścigu o młodego pomocnika stanęła również Pogoń Szczecin i – po kilku próbach – zdołała ściągnąć go na Twardowskiego. – Grałem w Salosie przez 6 lat i byłem mocno związany z klubem. Ale w pewnym momencie przyszedł moment na zmianę. Salos nie miał drużyny seniorskiej, więc żeby się rozwijać, wybrałem Pogoń. Duży udział w moich przenosinach miał prezes Adamczuk oraz trener Łęczyński, który w tym samym czasie również zmieniał barwy na granatowo-bordowe – wspomina Kowalczyk.
Droga Sebastiana Kowalczyka do I zespołu nie była jednak usłana różami. Wiele osób – ze względu na niezbyt imponujące warunki fizyczne – wątpiło bowiem w jego piłkarską przyszłość. – Wątpliwości było dużo, ale zazwyczaj wśród ludzi którzy go nie znali. My wierzyliśmy w niego od samego początku. Z wieloma trenerami rozmawiałem i zawsze padało hasło „kto będzie grał w piłkę, jeśli nie on” – mówi szkoleniowiec juniorów starszych. – Nigdy nie miałem kompleksu warunków fizycznych. Większy problem mieli z tym ludzie wokół mnie niż ja sam. Zawsze starałem się pokazywać, że wzrost nie ma znaczenia. Mam nadzieję, że dotychczasowymi występami większość osób do siebie przekonałem – tłumaczy „Kowal”.
Wychowanek Salosu Szczecin i Akademii Pogoni w swoich klubach był liderem, ale nie znajdował uznania w oczach selekcjonerów juniorskich reprezentacji Polski. Chociaż regularnie pojawiał się na zgrupowaniach, z orzełkiem na piersi rozegrał zaledwie siedem spotkań. – Powołania często dostawali silniejsi i wyżsi zawodnicy, a on był pomijany. Przyszłość pokazała jednak, że duża część z tamtych chłopaków już nie gra w piłkę, a on występuje w ekstraklasie. Często przywołuję przykład Sebastiana, aby pokazać, że na szczyt nie prowadzi tylko jedna droga. To, że dziś jesteś na świeczniku, nie oznacza, że zrobisz karierę. I odwrotnie – mówi Piotr Łęczyński. – Mam nadzieje, że ten negatywny, reprezentacyjny trend się zmieni i w przyszłości otrzymam powołanie do pierwszej reprezentacji. Ponowna gra z orzełkiem na piersi to mój cel i będę do niego dążył – dodaje Kowalczyk.
Zwieńczeniem dwunastoletniego okresu szkolenia były występy na poziomie Centralnej Ligi Juniorów U19 i walka o medale mistrzostw Polski. Pod wodzą trenera Pawła Crettiego zawodnicy Dumy Pomorza dotarli do finału, w którym musieli uznać wyższość Legii Warszawa. Ze srebrnego zespołu na poziomie ekstraklasy – oprócz Kowalczyka – zadebiutowali Michał Walski, Jakub Piotrowski, Marcin Listkowski, Krystian Peda i Damian Pawłowski, a Gracjan Jaroch, Gracjan Kuśmierek i Rafał Maćkowski mają za sobą mecze w I lidze. – To była bardzo mocna ekipa. Szkoda, że nie udało nam się wygrać finału, ale z dzisiejszej perspektywy ważniejsze jest, co się z nami stało w kolejnych latach. To tylko pokazuje, że szkolenie w Pogoni stoi na bardzo wysokim poziomie. Mam nadzieje, że kolejne roczniki będą to powielać – mówi „Kowal”.
Zakończenie wieku juniora i wejście do I zespołu było dla dziewiętnastoletniego wówczas zawodnika momentem kryzysowym. Lider i przez długie lata kapitan Dumy Pomorza nagle przestał pojawiać się nie tylko na boisku, ale również w kadrze meczowej. – To był trudny moment. Ambicje miałem bardzo duże, chciałem grać, a minuty nie przychodziły. Miałem różne myśli – chciałem zrobić jakiś ruch, iść na wypożyczenie. Na szczęście ponownie miałem obok siebie właściwych ludzi, którzy mnie tonowali. Z perspektywy czasu mogę być im wdzięczny – mówi kapitan Pogoni. – To chłopak o ogromnej sile wewnętrznej. Pamiętam kilka rozmów na temat targających nim wątpliwości. Ale odpowiedź zawsze była jedna – rób wszystko, żeby być z siebie zadowolonym i walcz o grę w ukochanym klubie tak długo, jak to możliwe – dodaje trener Łęczyński.
Ostatecznie Sebastian Kowalczyk otrzymał swoją szansę i w pełni ją wykorzystał. Na początku poprzedniego sezonu na dwudziestolatka zdecydował się postawić trener Kosta Runjaic, a ten odwdzięczył mu się wieloma świetnymi meczami i czterema bramkami – w tym jedną przed własną publicznością w spotkaniu przeciwko Wiśle Płock. – To absolutnie najbardziej radosny moment w mojej przygodzie z piłką. Jak wracam do niego myślami, to do dzisiaj przechodzą mnie dreszcze i mam ciarki na całym ciele. Jak oglądam powtórki tej bramki… to jest coś nie do opisania – opowiada wychowanek Dumy Pomorza. – Żadne premie od prezesów nie mają takiej wartości, jak widok cieszącego się chłopaka, z którym pracowało się przez wiele lat. U którego było się w domu, tłumaczyło wiele kwestii – od aspektów boiskowych, po sprzątanie pokoju i zachowań wobec dziewczyn. To było dla mnie wielkie szczęście i satysfakcja – dodaje trener Łęczyński.
Dziś młody Portowiec to nie tylko ważne ogniwo zespołu, ale również jeden z liderów. Pod nieobecność Adama Frączczaka i kontuzjowanego Kamila Drygasa to właśnie na jego ramieniu spoczywa bowiem opaska kapitańska. – Na pewno czuję z tego powodu ogromną dumę. Dla mnie, chłopaka ze Szczecina, to duża sprawa – mówi Kowalczyk. – U mnie zbyt często opaski nie dostawał. Nie potrzebował jej – i tak był liderem. Gdyby jeszcze został kapitanem, mógłby odlecieć – śmieje się trener Łęczyński.
Sebastian Kowalczyk – jako wychowanek Akademii i kapitan Dumy Pomorza – stał się dziś ambasadorem szczecińskiego szkolenia oraz autorytetem dla młodych chłopaków, którzy powoli przebijają się przez grupy młodzieżowe i pukają do bram ekstraklasy. Jego historia pokazuje, że oddanie piłce, wiara w siebie i konsekwentna praca mogą doprowadzić do realizacji piłkarskich marzeń. – Patrzę dzisiaj na chłopaków i podoba mi się, że nie mają kompleksów. Potrafią sprzedać swoje umiejętności, pokazać najlepsze „ja”. Gdybym miał im coś doradzić – niech nigdy nie przestają wierzyć w siebie i dążyć do postawionych sobie celów. Niektórzy mają łatwiejszą drogę, inni muszą trochę poczekać. Ale jeśli jest się zdeterminowanym, to sukces prędzej czy później przyjdzie – podsumowuje Sebastian Kowalczyk.