– Mecze w grupie mistrzowskiej będą dla chłopaków świetną weryfikacją. A jeśli nie uda się do niej awansować, to i tak trzeba będzie solidnie punktować, bo na dziś bezpieczne są tylko miejsca 9-12. Tak czy siak – musimy osiągnąć najlepszy wynik od lat – mówi trener drugiego zespołu Pogoni Szczecin, Paweł Ozga.
Jesienna część ligowej rywalizacji zakończona, zimę spędzicie na ósmej lokacie. Jest trener zadowolony z tego, co udało się wypracować? Jaką ocenę w szkolnej skali wystawiłby trener sztabowi i swoim podopiecznym?
– Trudno tak jednoznacznie ocenić. Myślę jednak, że mamy sporo powodów do zadowolenia. Zagraliśmy kilka bardzo dobrych spotkań, wyprzedziliśmy czternaście zespołów i na tę chwilę realizujemy cel sportowy, który postawiliśmy przed zespołem na początku sezonu. Oczywiście – mieliśmy też słabsze momenty i mecze, w których powinniśmy zagrać lepiej. Mnie do pełni szczęścia brakuje trzech oczek, które przesunęłyby nas na czwartą lokatę. Wtedy oceniłbym rundę pozytywnie pod względem punktowym i miejsca w tabeli oczywiście.
W meczach z Waszym udziałem padło blisko osiemdziesiąt bramek. Nudy nie było.
– Zdecydowanie nie! Najbardziej cieszy mnie dorobek strzelecki, bo w siedemnastu spotkaniach zdobyliśmy 43 bramki. To drugi wynik w całej lidze. Tylko przeciwko Bałtykowi Gdynia i Sokołowi Kleczew nie udało nam się trafić do siatki – w pozostałych meczach wpisywaliśmy się na listę strzelców. Analiza, którą przeprowadziliśmy po zakończeniu rozgrywek wskazuje również, że nie były to bramki przypadkowe. Większość to efekt fajnych, kombinacyjnych akcji.
Rundę jesienną poprzedniego sezonu kończyliście z zaledwie połową obecnego dorobku strzeleckiego. Dwa lata temu drugi zespół zaliczył 44 trafienia… w całym sezonie! Co się zmieniło, że teraz ten dorobek jest tak okazały?
– Wynika to przede wszystkim z filozofii i modelu szkolenia w Akademii. Wprowadzone kilka lat temu zmiany na niższych szczeblach powoli – razem z zawodnikami – docierają do II zespołu. My też wpisujemy się w ten trend i w treningu koncentrujemy się przede wszystkim na ofensywie. Myślę, że w tygodniowym mikrocyklu poświęcamy jej ok. 70% czasu. To może być jedna z odpowiedzi, skąd wzięło się aż tyle bramek. Druga sprawa to wielu utalentowanych zawodników, którzy grają na ofensywnych pozycjach. Nie mamy jednego snajpera, od którego cały zespół jest uzależniony, ale kilku zawodników, którzy w danym momencie meczu czy rundy potrafią wziąć na siebie odpowiedzialność za strzelanie bramek.
Siłą pierwszego zespołu są jesienią stałe fragmenty gry. W Waszym wykonaniu takich bramek było w tym sezonie jak na lekarstwo. Z czego to wynika?
– Ze specyfiki drugiego zespołu. Zdecydowanie większą wagę przywiązujemy do indywidualnego rozwoju poszczególnych zawodników i często po prostu brakuje nam czasu w mikrocyklu, żeby te stałe fragmenty przećwiczyć. Mamy oczywiście swoje podstawowe schematy i ustawienia, ale nie koncentrujemy się na tym elemencie tak mocno. Wiele tutaj zależy od intuicji i boiskowej inteligencji chłopaków, których dowód dali chociażby w meczu przeciwko Elanie, gdy po dośrodkowaniu Kozłowskiego i świetnym przepuszczeniu Rościszewskiego do bramki trafił Adam Frączczak.
Łyżką dziegciu w beczce miodu może być bilans bramek straconych. Drugą tak nieszczelną defensywę znaleźć można dopiero w strefie spadkowej.
– Z pewnością jest to element, nad którym musimy pracować. W warunkach pracy drugiego zespołu – gdy zachodzi wiele rotacji i rzadko jest możliwość treningu w składzie meczowym – zdecydowanie trudnej jednak zapanować nad defensywą. Były spotkania, gdy linię obrony tworzyło czterech juniorów, więc możliwość popełnienia przez nich błędu była niejako wliczona w koszty. Młodość ma swoje prawa i dopuszcza błędy, chociaż z każdym meczem staramy się je eliminować. Jeśli chłopacy chcą iść piętro wyżej, muszą zacząć się ich wystrzegać. Inna sprawa, że ta filozofia szkolenia – której beneficjentem jesteśmy w kontekście ofensywnym – ma swoje konsekwencje właśnie w grze obronnej. Chłopacy od małego uczą się, żeby dominować, atakować, prowadzić grę. Mając naprzeciwko siebie rywala, który gra nisko w defensywie i czyha na szybkie kontrataki, czasami nie uda nam się zabezpieczyć tyłów, zachować odpowiedniego balansu. Do tego czasem po prostu brakuje nam doświadczenia, odrobiny cwaniactwa. Zazwyczaj gramy składem, którego średnia wieku nie przekracza 20 lat. A rywalizujemy z dorosłymi, silnymi facetami, którzy na koncie mają kilkaset ligowych bojów. Jeśli wyłapią choćby jedno słabsze ogniwo, to wykorzystają to w 5 minut. Złapią i nie puszczą.
Mówił trener, że do pełni szczęścia zabrakło dodatkowych trzech punktów. Patrząc z tej perspektywy – któregoś meczu jest trenerowi szczególnie żal?
– Najbardziej siedzi mi w głowie mecz z Flotą Świnoujście. Prowadziliśmy 2:0, zagraliśmy fantastyczną I połowę i gdybyśmy do szatni schodzili z wynikiem 4:0, nikt nie mógłby mieć pretensji. Zabrakło nam jednak doświadczenia i zamiast w drugiej połowie nieco uspokoić grę, my dalej chcieliśmy gonić do pressingu i szukać okazji do podwyższenia wyniku. Tydzień wcześniej wygraliśmy 5:1 z Nielbą Wągrowiec, czuliśmy się pewnie, byliśmy na fali. Myśleliśmy, że to pójdzie dalej. Zamiast tego to Flota złapała wiatr w żagle, doprowadziła do wyrównania, a mogła nawet zgarnąć komplet punktów. Przynajmniej punkt powinniśmy też wywieźć choćby z Gdyni, gdzie mieliśmy dwie świetne sytuacje do otwarcia wyniku, a jedyną bramkę straciliśmy po kontrataku. Z drugiej strony były też spotkania – jak chociażby z Radunią czy Jarotą – gdzie to my goniliśmy wynik i w ostatnich minutach zdobywaliśmy punkty. Suma szczęścia w piłce zawsze równa się zero.
Do sezonu przygotowywaliście się w bardzo mocnym zestawieniu – z Graczykiem, Kalenikiem, Starzyckim czy Sujeckim. Wszyscy czterej po kilku pierwszych kolejkach skorzystali jednak z ofert wypożyczenia do klubów z II ligi. Trudno było poukładać zespół na nowo?
– Odeszli od nas zawodnicy ograni na trzecioligowym froncie, którzy bez dwóch zdań byli wiodącymi postaciami zespołu. Niełatwo było zmontować to wszystko na nowo. Musieliśmy sprawić, by fundamentalnymi postaciami zespołu stali się ich młodsi koledzy, którzy w dużej mierze dopiero wchodzili do seniorskiej piłki. Niektórzy musieli bardzo szybko dojrzeć, bo praktycznie z miejsca wskoczyli do składu i zaczęli grać.
To kto najlepiej wykorzystał swoją szansę?
– Jestem bardzo zadowolony z chłopaków, którzy przyszli do nas z zespołu juniorów starszych – Jakuba Lisa i Kacpra Zaborskiego. Obaj od razu się wstrzelili i zaczęli stanowić trzon zespołu. Kacper wywalczył sobie miejsce w wyjściowym składzie i gdyby nie kontuzja nosa odniesiona w meczu z Pomorzaninem Toruń, pewnie miałby na swoim koncie nie 8, a z 15 bramek. Dobra forma Zaborskiego zmobilizowała też Bartka Krzysztofka, który dostrzegł, że musi przystąpić do rywalizacji o miejsce w składzie. Siedem bramek to jak na osiemnastolatka bardzo dobry dorobek. Dobry moment w lidze miał Michał Kwiecień, w końcówce z bardzo dobrej strony pokazał się Mateusz Rościszewski. Nieco więcej oczekuję natomiast od Kacpra Cichonia, który ma duży potencjał, ale nie potrafił utrzymać wysokiego poziomu na tyle, by stać się liderem zespołu w każdym meczu.
Jakub Lis to największy wygrany rundy jesiennej? Jeszcze pół roku temu grał na poziomie Centralnej Ligi Juniorów U18, a dzisiaj trenuje z I zespołem.
– Bez wątpienia! Kuba już w zeszłym sezonie się wyróżniał, ale nie na tyle, żeby trafić do I drużyny. Zdecydowanie częściej grał też na skrzydle, niż boku obrony. My zdecydowaliśmy się przesunąć go defensywy – trochę kosztem Fabiana Pacha, który zaczął grać na lewej stronie. „Lisek” świetnie się jednak obronił i jeszcze rozwinął pod względem taktycznym. Zaczął poruszać się w innych przestrzeniach niż te, do których był przyzwyczajony. Zobaczył, że dużo może osiągnąć schodząc również do środka i atakując z centrum. Do tego ma świetne dośrodkowanie – to jego ogromny atut. Kuba to dla mnie przykład tego, jak może pracować młody zawodnik. W każdym trening, w każdym meczu daje z siebie 100%. Imponuje też parametrami motorycznymi. Większość szkoleniowców rywali zwraca podczas analizy uwagę właśnie na „Liska”. To chłopak, który absolutnie zasługuje, by być w I zespole. I myślę, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Grono młodych zawodników w I zespole z sezonu na sezon się powiększa, przez co i Wasza rola staje się coraz bardziej istotna. Jak układa się współpraca ze sztabem trenera Runjaica?
– Wzorowo. Świetnym łącznikiem jest trener Robert Kolendowicz, który dba o to, żeby młodzi zawodnicy cały czas pozostawali w rytmie meczowym. Jesteśmy w stałym i bieżącym kontakcie, starając się wspólnie działać dla dobra klubu i samych zawodników. Często schodzili do nas jesienią Filip Balcewicz, Kacper Kozłowski, Maciek Żurawski czy Kacper Smoliński. Każdy z nich pokazał klasę i był wartością dodaną na boisku. Lubię, gdy dołączają do zespołu, bo oprócz umiejętności czysto piłkarskich pokazują mnóstwo serducha i wnoszą taki pozytywny luz. Nie miałem w tej rundzie momentu, żebym czuł się rozczarowany postawą któregokolwiek z nich.
Coraz częściej w meczach III ligi uczestniczą również bardziej doświadczeni zawodnicy. Obecność w szatni Adama Frączczaka czy Jakuba Bartkowskiego również pozytywnie wpływa na drużynę?
– Bez wątpienia. Jesteśmy w takiej sytuacji, w której zawodnicy I drużyny traktują mecze w drugim zespole jako rzecz zupełnie naturalną i niezbędną do utrzymania wysokiej formy. Rok temu pojawiały się w mojej głowie znaki zapytania, czy aby na pewno wszyscy traktują to poważnie. Miałem wrażenie, że dla niektórych to kara. Teraz jest odwrotnie – zawodnicy sami niekiedy wymuszają na trenerach występy w II zespole.
Skąd taka zmiana nastawienia?
– Myślę, że zawodnicy po prostu się do nas przekonali. Zobaczyli, że wszystko działa profesjonalnie – są odprawy, analiza przeciwnika, konkretne wymagania i zadania do wykonania. Trzeba tutaj podkreślić świetną pracę trenerów Rafała Andruszki i Maćka Borowskiego, którzy zajmują się opracowywaniem stałych fragmentów, rozpracowywaniem przeciwnika oraz analizą pomeczową. Dzięki ich pracy każdy z zawodników dostaje przed meczem pokaźną dawkę wiedzy, a po meczu wycinki z pozytywami oraz aspektami do poprawy, które następnie są omawiane przez trenerów I zespołu. Jeśli zawodnik ma poczucie, że gra w II zespole przynosi mu wymierne korzyści, to nie trzeba go dodatkowo motywować.
Były jednak momenty w rundzie jesiennej, kiedy tej motywacji zabrakło. Trudno chyba bowiem inaczej, niż kwestiami mentalnymi, wytłumaczyć wysoką porażkę na własnym boisku z Sokołem Kleczew?
– Siedzi mi w głowie tamto spotkanie. Uważam, że nie zasłużyliśmy wtedy na tak wysoką porażkę. Na boisko wyszliśmy po zwycięstwo, mieliśmy też kilka swoich okazji do zdobycia bramki. Rywalowi siedziało jednak wszystko, co strzał, to gol. Do szatni schodziliśmy z wynikiem 0:3, ale nadal wierzyliśmy, że możemy doprowadzić choćby do wyrównania. Próbowaliśmy grać swoją piłkę, ale nadziewaliśmy się na kontrataki. Na domiar złego tydzień później pojechaliśmy do Janikowa, skąd też wróciliśmy z bagażem czterech bramek. Te dwa mecze były dla nas wstrząsem i solidną dawką pokory. Dotarło do nas, że jeśli nie będziemy w każdym meczu gotowi na 100%, to rywale będą nas weryfikować. Musieliśmy położyć większy nacisk właśnie na aspekty mentalne. Dla mnie dotąd schodziło to na drugi plan. Uważałem, że piłka nożna to ich praca i walka o marzenia. Nie krzyczałem, nie mobilizowałem, nie puszczałem filmów. Po tych dwóch meczach trzeba było jednak wstrząsnąć szatnią. Efekt był taki, że w Koszalinie zdobyliśmy już komplet punktów i zaliczyliśmy bardzo dobrą końcówkę rundy.
Ledwo wyszliście z jednego kryzysu, a już weszliście w drugi – tym razem związany z pandemią. Dwa tygodnie bez treningów i konieczność odrabiania zaległości w środku tygodnia mocno dały Wam się we znaki?
– Pod tym względem była to specyficzna runda. Tych okresów z przymusową kwarantanną było kilka. Raz dopadła ona cały zespół, ale były też przypadki, gdzie wypadało nam 2-3 zawodników. Na szczęście mamy na tyle szerokie możliwości korzystania z różnych zawodników, że udało nam się te dziury załatać. Należy przy tej okazji podkreślić rolę trenera Przemka Franczaka i fizjoterapeuty Łukasza Dłużniewskiego, którzy wykonali w tym okresie kapitalną pracę. Przygotowane rozpiski indywidualne, wideokonferencje, ciągły monitoring – to wszystko sprawiło, że chłopacy ani na chwilę nie poczuli, że mogą sobie pofolgować.
W tygodniu poprzedzającym spotkanie z Elaną Toruń zaprosił trener na zajęcia kilku zawodników z zespołu juniorów starszych. Któryś z nich ma szansę, żeby na stałe dołączyć do kadry II zespołu?
– Trudno na tę chwilę powiedzieć. Będziemy na ten temat rozmawiać z trenerem Łęczyńskim i ustalać, co dla tych chłopaków będzie najlepsze. Nasi juniorzy są obecnie w czubie ligowej tabeli i nie chcielibyśmy dezorganizować pracy zespołu, przesuwając co chwilę zawodników w jedną i drugą stronę. Na pewno Ci, którzy byli u nas na treningu, pozostawili po sobie bardzo dobre wrażenie. To dowód na to, że na niższych szczeblach robiona jest kapitalna robota. Żeby grać w drugim zespole trzeba jednak wygrać rywalizację ze starszymi kolegami, którzy z pewnością nie oddadzą miejsca za darmo. Musimy zachować pewną hierarchię. Jeśli zawodnik młodszy nie jest gotowy, by od pierwszej minuty grać u nas, to lepiej, by „nabijał minuty” w Centralnej Lidze Juniorów.
Przed Wami teraz blisko czteromiesięczna przerwa od meczów o stawkę. Jak będzie wyglądał ten czas?
– Okres treningowy zakończyliśmy meczem kontrolnym z Flotą Świnoujście. Teraz, aż do 28 grudnia, zawodnicy mają przerwę od treningów – ponad dwa tygodnie totalnego resetu. Po świętach Bożego Narodzenia do akcji wkracza trener Franczak, który przygotowuje dla chłopaków rozpiski indywidualne. Normalne zajęcia wznawiamy 11 stycznia – na początek testy, badania i spokojna praca na własnych obiektach. Mamy też zaklepane większość meczów kontrolnych. Musieliśmy dokonać kilku korekt, bo pandemia nie pozwoli nam prawdopodobnie rozegrać meczu z St. Pauli czy HSV Hamburg U23. I tak zapowiada się jednak ciekawie, bo poza meczem z Vinetą Wolin – która jest liderem IV ligi i walczy o awans – nie zagramy z żadnym zespołem poniżej naszego poziomu. Chcemy, żeby chłopacy mieli zimą takie wymagania, jakie czekają ich w rundzie wiosennej.
W tym sezonie po raz pierwszy zrezygnowaliście z zimowego obozu. Skąd taka decyzja?
– Obóz dochodzeniowy będzie, ale w trochę innej formie. Myślę, że nowa baza Akademii pozwoli nam na miejscu zrobić to, co dotąd robiliśmy na wyjeździe. Mamy możliwość korzystania dwa razy dziennie z bardzo dobrych boisk, siłowni, odnowy biologicznej. Zabraknie co prawda takiej klasycznej integracji, ale w ostatecznym rozrachunku myślę, że więcej będzie korzyści z takiego rozwiązania. Zaplanowałem dwa takie okresy – jeden w styczniu i drugi w lutym – gdy będziemy się spotkać dwa razy dziennie. Przetestujemy taki sposób przygotowań. Sam jestem ciekaw, jak to wypali.
Miejsca na potknięcia nie ma wiele. Jeżeli chcecie znaleźć się w grupie mistrzowskiej, od pierwszego wiosennego spotkania musicie solidnie punktować. Jak trener zapatruje się na to, co wydarzy się po zimowej przerwie?
– Podchodzę do tego z dużym spokojem i pokorą. Przed nami mecze ze Świtem, który jest zainteresowany awansem do II ligi, KP Starogard i Kotwicą Kołobrzeg, czyli bezpośrednimi rywalami w walce o miejsce w TOP8 oraz Gryfem Wejherowo, który na noże będzie bił się o utrzymanie. Łatwo na pewno nie będzie, ale jeśli chłopacy chcą rozbić progres, to w takich meczach muszą pokazać charakter i umiejętności. Miejsce w górnej ósemce sprawi bowiem, że co tydzień będziemy grali mecze z najlepszymi – Radunią, Polonią Środa czy właśnie Świtem. Dla naszych zawodników będzie to doskonała możliwość rozwoju. A jeśli to się nie uda, to i tak trzeba będzie solidnie punktować, bo na dziś bezpieczne są tylko miejsca 9-12. Tak czy siak – musimy osiągnąć najlepszy wynik od wielu, wielu lat.