
Propozycję dołączenia do sztabu medycznego Pogoni Szczecin otrzymał… pracując jako kelner w jednej z pełczyckich restauracji. W nowej rzeczywistości odnalazł się jednak błyskawicznie. Dziś opiekuje się zawodnikami rezerw Dumy Pomorza, a po godzinach… sam zakłada piłkarskie buty i strzela bramki dla A-klasowej drużyny Wołczkowa-Bezrzecze. – Gdy zawodnicy wracają na boisko po ciężkiej kontuzji, czuję dumę i satysfakcję. Tak samo, jak po strzelonej bramce – mówi fizjoterapeuta Łukasz Dłużniewski.
Pasją do sportu zaraził się już jako dziecko. Wspólnie z młodszym bratem grał w tenisa stołowego, uczestniczył w biegach przełajowych, a przez chwilę trenował nawet pod okiem obecnego szkoleniowca reprezentantek Polski w lekkiej atletyce – Wojciecha Szymaniaka. Żadna z dyscyplin nie wygrała jednak z piłką nożną. – Pamiętam długie, ciepłe, letnie wieczory, kiedy na betonowym placu ustawialiśmy bramki z cegłówek i zdzieraliśmy kolana grając w piłkę – wspomina.
Amatorskie, podwórkowe granie z czasem nabrało bardziej profesjonalnego charakteru. Dziesięcioletni Łukasz Dłużniewski rozpoczął bowiem regularne treningi w klubie z rodzinnej miejscowości – Kłosie Pełczyce. – Wtedy szkolenie wyglądało inaczej niż dzisiaj. W Pełczycach trudno było znaleźć kilkunastu chłopaków z jednego rocznika, którzy chcieliby grać. Grupy były więc połączone. I tak na pierwsze zajęcia trafiłem do kategorii trampkarza i zacząłem trenować z zawodnikami starszymi od siebie o pięć lat – opowiada.
W klubie z Pełczyc spędził ponad dekadę, przechodząc przez wszystkie szczeble juniorskie i debiutując w I zespole na poziomie IV ligi. W pewnym momencie kariera piłkarska jednak wyhamowała. – Przez kilka lat grałem regularnie, chociaż zazwyczaj wchodziłem z ławki. Nie odniosłem wielkich sukcesów. Uważam zresztą, że nie mam dużych umiejętności i nie byłem obiecującym zawodnikiem. Jedyne co potrafię – i to potwierdzą chyba wszyscy trenerzy – to znaleźć się w miejscu, w którym spada piłka – tłumaczy z uśmiechem.
Strzelecki instynkt nie wystarczył jednak, by przebić się do zawodowej piłki. W pewnym momencie konieczne stało się więc obranie innej drogi zawodowego rozwoju. – Założyłem sobie, że jeśli nie wyjdzie mi w sporcie, to i tak chciałbym przy nim pracować. Za dzieciaka myślałem o tym, żeby zostać nauczycielem wychowania fizycznego. Kiedy jednak przyszło do wyboru kierunków studiów, w grze była biotechnologia, dietetyka i fizjoterapia. Ostatecznie padło na to ostatnie – opowiada.
Początki w uniwersyteckiej rzeczywistości nie były jednak łatwe. Wyprowadzka z rodzinnych Pełczyc, zderzenie z dużym miastem i typowo teoretyczny charakter studiów sprawiły, że w głowie Łukasza pojawiły się wątpliwości. Wtedy rękę w jego kierunku wyciągnęła Pogoń Szczecin. – Na co dzień mieszkałem w Szczecinie, ale na weekendy wracałem do Pełczyc i pracowałem w tamtejszej restauracji jako kelner. Zupełnie przypadkowo spotkałem wtedy trenera Akademii – Roberta Skoka. Zaczęliśmy rozmawiać o piłce, Pogoni, moich studiach. Zaproponował wtedy, żebym zgłosił się do klubu. Wydawało mi się mało realne, że chłopak z małej miejscowości – jeszcze bez doświadczenia i wykształcenia – może aplikować do ekstraklasowego klubu. Ale wyszedłem ze strefy komfortu, wysłałem jednego, drugiego, trzeciego maila i w końcu dostałem zaproszenie na rozmowę – opowiada. – Kiedy przyszedłem do klubu zobaczyłem, jak fizjoterapia może wyglądać w praktyce. Wtedy moje zainteresowanie tą dziedziną jeszcze wzrosło – dodaje.
Pierwsze miesiące w klubie Łukasz Dłużniewski spędził na stażu, podczas którego przyglądał się pracy ówczesnego fizjoterapeuty drużyny rezerw, a dziś członka sztabu medycznego I zespołu – Patryka Sobczyka. Z czasem zaczął jednak przejmować część jego obowiązków, by na początku ubiegłego roku zostać rzuconym na głęboką wodę. – Pamiętam, że Patryk przyszedł pewnego dnia do klubu i powiedział, że wyjeżdża na zimowy obóz z I zespołem. A to oznaczało, że muszę w pojedynkę zająć się zawodnikami rezerw. Było to dla mnie spore wyzwanie, ale wszystko poszło bezproblemowo – opowiada.
Na początku rundy wiosennej poprzedniego sezonu uznano, że Łukasz Dłużniewski jest już gotowy, by rozpocząć samodzielną pracę. Opieką medyczną objął wówczas trampkarzy młodszych Akademii, którzy trenowali pod okiem trenerów Marcina Łazowskiego i Przemysława Jasińskiego. – Przeskok z drużyny rezerw był naprawdę spory. W przypadku młodszych zawodników świadomość własnego ciała i pojawiających się urazów jest zdecydowanie mniejsza. Na tym poziomie niezwykle istotne jest edukowanie, tłumaczenie, budowanie samoświadomości. Często zaczynaliśmy od budowy anatomicznej, omówienia przyczyn kontuzji, a kończyliśmy na formach autoterapii – opowiada. – Trzeba mieć świadomość, że nie każdy z tych chłopaków trafi w przyszłości do I zespołu i będzie miał profesjonalną opiekę medyczną. Niektórzy znajdą się w nieco mniejszych klubach i będą musieli radzić sobie sami – dodaje.
Pomoc zawodnikom kontuzjowanym w powrocie do zdrowia to jeden z najistotniejszych elementów pracy klubowych fizjoterapeutów. Trwający niekiedy kilka miesięcy proces rozpoczyna się od postawienia prawidłowej diagnozy, dobrania odpowiednich narzędzi, pracy manualnej, a kończy na przygotowaniu treningu indywidualnego i rozpisaniu ćwiczeń prewencyjnych. – W przypadku poważniejszych lub bardziej skomplikowanych urazów korzystamy z konsultacji dr. dr. Bartosza Paproty i Krzysztofa Rękawka, którzy mają możliwość przeprowadzenia specjalistycznych badań. Na podstawie diagnozy zaczynamy pracować z zawodnikami manualnie. Wraz z postępami rehabilitacji coraz częściej przenosimy się natomiast na boisko, gdzie prowadzimy trening indywidualny, który ma powoli przygotować zawodników do powrotu do zajęć zespołowych – opowiada.
Z pomocy sztabu medycznego korzystają jednak nie tylko zawodnicy kontuzjowani, ale również zdrowi. Obecność na stole fizjoterapeutycznym jest bowiem jednym z elementów treningowej i meczowej rutyny. – Przed treningiem zawodnicy najczęściej przychodzą na masaż pobudzający oraz „wcierki”. Podobnie jest przed meczem – w przypadku spotkań wyjazdowych niekiedy do 23:00 stoimy przy stole i pracujemy z zawodnikami. Nie jest to leczenie urazów, ale przygotowywanie układu ruchu do meczu – tłumaczy.
Do obowiązków fizjoterapeutów należy również przygotowanie wody i odżywek treningowych, zabezpieczenie sprzętu medycznego oraz przeprowadzenie odnowy biologicznej. Pracy nie brakuje również na meczach, podczas których klubowi fizjoterapeuci są jednostką szybkiego reagowania w przypadku urazów. – Ten element naszej pracy jest najbardziej widoczny. Wbiegamy na boisko, dokonujemy szybkiej diagnozy i staramy się pomóc. Czasem nie jest to łatwe, by w kilka sekund stwierdzić, czy to tylko chwilowy ból czy może coś poważniejszego. W kryzysowych przypadkach mamy do pomocy również ratowników medycznych, ale w mojej dwuletniej pracy – odpukać – nie byli jeszcze potrzebni – opowiada.
Pion medyczny Akademii Pogoni przeszedł w ostatnich latach gruntowną metamorfozę. Jeszcze na początku dekady z pracy fizjoterapeutów korzystać mogli bowiem jedynie zawodnicy I zespołu oraz drużyny rezerw. Obecnie natomiast pod ich opieką znajdują się gracze wszystkich grup jedenastoosobowych – od rezerw aż po trampkarzy młodszych. – Mamy fajny i dynamicznie rozwijający się zespół. Często sobie pomagamy, konsultujemy różne przypadki, a jak zachodzi taka potrzeba, to nawet przekazujemy sobie zawodników. Bierzemy też udział w licznych szkoleniach, po których siadamy wspólnie i dzielimy się zdobytą wiedzą albo wymieniamy się notatkami. Atmosfera jest naprawdę bardzo dobra – mówi Dłużniewski.
W codziennym funkcjonowaniu klubowych fizjoterapeutów nie brakuje jednak problemów, na czele których stoi… infrastruktura. Opieka nad ponad setką zawodników prowadzona jest bowiem w dwóch niewielkich pomieszczeniach, mieszczących się w ponad dziesięcioletnich kontenerach. Nic więc dziwnego, że pion medyczny z utęsknieniem wypatruje końca budowy Centrum Szkolenia Dzieci i Młodzieży. – Ze względu na brak miejsca czy sprzętu wielu rzeczy nie jesteśmy w stanie zrobić. Mocno kuleje chociażby odnowa biologiczna, która dzisiaj jest po prostu beczką z lodem. Wejście do nowego budynku – ze specjalistycznym sprzętem czy chociażby dobrze wyposażoną siłownią – pozwoli nam wskoczyć na wyższy poziom – opowiada.
Jeszcze przed rozpoczęciem obecnego sezonu na wyższy poziom wskoczył sam Dłużniewski. Po nieco ponad roku pracy z rocznikiem 2004 władze klubu powierzyły mu bowiem opiekę nad zawodnikami trzecioligowych rezerw Dumy Pomorza. – Zaskoczenie było ogromne. Początkowo miałem wątpliwości, czy jestem na to gotowy i czy sobie poradzę. Nie była to nawet kwestia umiejętności i wiedzy, co bardziej wieku. Od części chłopaków jestem raptem o rok czy dwa lata starszy – tłumaczy. – Ostatecznie podjąłem się tego wyzwania. Założyłem sobie, że nie będę budował sztucznego muru, ale postawię na naturalność i bardziej koleżeńską relację. Myślę, że na razie dobrze to funkcjonuje. Jestem bardzo wdzięczny za tę szansę i swoją pracą staram się za to zaufanie odwdzięczyć – dodaje.
W codziennej pracy i budowaniu pozytywnych relacji z zawodnikami pomaga również piłkarskie doświadczenie. Po odejściu z Kłosa Pełczyce i przeprowadzce do Szczecina Łukasz Dłużniewski nie odwiesił bowiem butów na kołek, tylko wciąż regularnie występuje w barwach A-klasowego zespołu Wołczkowa-Bezrzecze. – W sztabie rocznika 2004 poznałem Marcina Dworzyńskiego, który jest również trenerem na Wołczkowie. To on namówił mnie, żebym przyjechał na trening – opowiada. – Nie ukrywam, że spodobało mi się. Frekwencja była wysoka, zajęcia bardzo dobrze przygotowane, z czasem powstało też bardzo dobre boisko, nowe szatnie, a nawet akademia dla dzieciaków. Cały klub idzie w bardzo fajnym kierunku – dodaje.
Wychowanek Kłosa Pełczyce szybko wkomponował się w nowy zespół i dał pokaz swoich strzeleckich umiejętności. Choć obowiązki związane z pracą w Pogoni pozwoliły mu zagrać w zaledwie pięciu meczach ligowych, to na swoim koncie ma już dziewięć trafień. Napastnika Wołczkowa-Bezrzecze najgorzej zapamiętają defensorzy Zrywu Kołbaskowo, którzy pozwolili mu na zdobycie… siedmiu bramek!
– Sam nie wiem jak to się stało, że tyle razy trafiłem do siatki. Jak sięgam pamięcią, nigdy wcześniej taka sztuka mi się nie udała. Wiadomo, że to tylko A-klasa i nie ma sensu się nadmiernie afiszować. Dla mnie był to jednak naprawdę przyjemny moment. Uczucie po strzeleniu bramki do dziś jest zresztą jednym z najlepszych doznań, jakie towarzyszą mi w życiu. A co dopiero siedmiu! – opowiada. – Duma i satysfakcja towarzyszą mi również w codziennej pracy klubowej. Przyjemnie jest patrzeć na zawodników, którzy po ciężkich kontuzjach wracają na boisko i na nowo mogą walczyć o swoje marzenia. Cieszę się, że mogę łączyć pracę z pasją. Wiadomo – obowiązków jest dużo, konieczna jest spora dyspozycyjność, ale nie odczuwam zmęczenia psychicznego czy fizycznego. Robię to co kocham. Po każdym dniu spędzonym na Twardowskiego czuję radość, że jestem częścią jednego z najlepszych klubów w Polsce – podsumowuje.