Na pierwszy trening przy Twardowskiego trafił jako dziesięciolatek. Przez kolejne lata był prawdziwą maszynką do strzelania bramek, sięgając po korony króla strzelców i zdobywając z Dumą Pomorza medale mistrzostw Polski. Przed kilkoma dniami rozpoczął nowy – ekstraklasowy etap swojej piłkarskiej kariery. – W meczu Zagłębiem spełniłem jedno ze swoich marzeń. Tego uczucia nie da się opisać. To trzeba przeżyć – mówi napastnik Pogoni, Hubert Turski.
Pierwsze piłkarskie kroki siedemnastoletni napastnik stawiał w Unii Dolice. Nazwisko „Turski” trenerom nie było już wówczas obce – barwy dolickiego klubu od lat reprezentuje bowiem również jego ojciec, Paweł. – U mnie w rodzinie piłka obecna była od małego. Zaczęło się od mojego dziadka, a później pasja przeszła na tatę, który nadal amatorsko gra w Unii – opowiada Hubert Turski.
Napastnik Dumy Pomorza szybko okazał się jednak najzdolniejszym z całego rodu. Jeszcze jako zawodnik Unii – trenując pod okiem trenera Jana Ogórka – imponował zadziornością, siłą fizyczną i skutecznością pod bramką rywala. Nic więc dziwnego, że szybko wpadł w oko trenera Tomasza Bieleckiego, który prowadził wówczas zespół Pogoni z rocznika 2003. – Często spotykaliśmy na turniejach czy meczach ligowych. Już wtedy mocno wyróżniał się na tle swoich rówieśników. Bardzo trudno się przeciwko niemu grało – wspomina obecny szkoleniowiec zespołu U17, który sprowadził dziesięciolatka na Twardowskiego. – Po wygraniu wojewódzkich eliminacji w turnieju „Z podwórka na stadion” jechaliśmy na finały do Warszawy i mogliśmy zgłosić chłopaków spoza klubu. Hubert pojechał razem z nami i zaprezentował się z bardzo dobrej strony. Potem był jeszcze wspólny obóz i tak zaczęła się przygoda Huberta z Pogonią Szczecin – dodaje.
Pierwsze lata w barwach Dumy Pomorza nie były jednak dla Turskiego łatwe. Ze względu na młody wiek nie mógł bowiem na stałe przenieść się do Szczecina. Żeby pojawić się na treningach musiał więc trzy razy w tygodniu dojeżdżać na Twardowskiego z Dolic. – Kończyłem lekcje o 15:00, tata zwalniał się z pracy i jechaliśmy ponad 60 km do Szczecina. A potem drugie tyle z powrotem do domu. Jestem mu bardzo wdzięczny za to poświęcenie. Zresztą zawsze mogłem liczyć na wsparcie rodziców i wiem, że jestem w tym miejscu w dużej mierze dzięki nim – mówi Turski.
Wychowanek Unii Dolice od pierwszych treningów przy Twardowskiego potwierdzał jednak, że warto pomagać mu w rozwoju piłkarskiej kariery. Chociaż w jego grze nie brakowało mankamentów, to już wtedy zdradzał, że ma papiery na napastnika wysokiej klasy. – Technicznie miał spore braki. Trening na takim poziomie jak w Pogoni był dla niego czymś nowym. Ale był podatny na wiedzę i bardzo chętny do pracy. A przede wszystkim miał w sobie coś, czego trudno nauczyć – instynkt strzelecki. To typowy lis pola karnego. Do tego był silny i niezwykle zdeterminowany. Nigdy nie było dla niego straconych piłek – niejednokrotnie wstawał z kolan i biegł dalej za piłką. Można było na nim opierać grę w ofensywie – wspomina Bielecki. – Pamiętam historię z jednego treningu, kiedy w ramach wstawki ogólnorozwojowej chłopacy mieli zrobić fiflaka w tył. Większość chłopaków bała się nawet spróbować, a Hubert – choć prawie skręcił sobie kark – ostatecznie go zrobił – śmieje się trener Dumy Pomorza. – Ta odwaga została w nim do dziś.
Z czasem treningi pod wodzą trenerów Dumy Pomorza zaczynały przynosić wymierny efekt, a Turski z jeszcze większą regularnością zaczął trafiać do siatki rywali. Wpływ na piłkarski rozwój wychowanka Unii mieli jednak nie tylko szkoleniowcy, ale również koledzy z zespołu, którzy nie pozwoli mu spocząć na laurach. – Mieliśmy naprawdę mocną drużynę. Rywalizacja była bardzo duża, co wymuszało ciężką pracę. W czasie wewnętrznych gierek zawsze byliśmy z „Kozłem” [Kacprem Kozłowskim – przyp. red] w innych zespołach. Każdy z nas chciał wygrać i to nas motywowało do walki na 100%. A Kozła w szczególności, bo zawsze przegrywał i chciał się odegrać – śmieje się Turski.
Po trzech latach pracy z trenerem Bieleckim młody napastnik przeniósł się do Szczecina na stałe, zamieszkał w internacie i trafił pod skrzydła trenerów Patryka Dąbrowskiego i Roberta Skoka. Na poziomie trampkarza młodszego Turski nie zatracił strzeleckich umiejętności, zostając bezapelacyjnie najlepszym napastnikiem całej ligi. W 42 meczach strzelił wówczas… 63 bramki i wniósł spory wkład w triumf Dumy Pomorza w wojewódzkiej lidze trampkarzy. – Hubert był maszynką do zdobywania bramek. Zdarzały się spotkania, gdzie strzelał ich nawet po siedem. Jedna czy dwie absolutnie go nie zadowalały. I co ważne – każda kolejna sprawiała mu taką samą radość. Powiem szczerze, że dawno nie widziałem chłopca, który miałby taką łatwość w odnajdywaniu się w polu karnym. Widzieliśmy nawet w meczu Ekstraklasy przeciwko Zagłębiu, że piłka go szuka. Podejrzewam, że to tylko kwestia czasu, aż zdobędzie swoją debiutancką bramkę w I zespole – opowiada trener Dąbrowski.
Głośno o Turskim po raz pierwszy zrobiło się jednak dopiero, gdy ten trafił na boiska Centralnej Ligi Juniorów U15 i przystąpił do rywalizacji z Lechem Poznań, Lechią Gdańsk czy Zagłębiem Lubin. Młody napastnik w dwunastu rozegranych spotkaniach strzelił bowiem aż 46 bramek, dokładając do tego pięć trafień na poziomie CLJ U17. Świetną dyspozycją strzelecką Hubert Turski dołożył istotną cegiełkę do zdobycia przez Portowców brązowego medalu mistrzostw Polski trampkarzy starszych oraz złota w rywalizacji kadr wojewódzkich. – Hubert to jeden z niewielu napastników, z którymi miałem okazję pracować, który posiada trudną do nauczenia cechę – zmysł do strzelania goli. Z tego rozlicza się napastników i Hubert miał to w sobie od najmłodszych lat. Nie bazował tylko na sile fizycznej, ale również umiejętności poruszania się po boisku, dzięki której zawsze umiał znaleźć dla siebie fragment wolnej przestrzeni pod bramką rywala – wspomina swojego podopiecznego trener Piotr Łęczyński. – Huberta wyróżniał także charakter. Zawsze miał swoje zdanie, dyskutował, był krnąbrny. Ale nie można mu odmówić pracowitości i zadziorności. Myślę, że te cechy również pozwoliły mu wywalczyć sobie miejsce w I zespole – dodaje.
Współpraca z trenerem Łęczyńskim stała się dla młodego napastnika trampoliną do dalszego rozwoju piłkarskiej kariery. Obejmując zespół juniorów starszych doświadczony szkoleniowiec zdecydował się bowiem zaprosić Turskiego i Kozłowskiego do treningów z trzy lata starszymi od siebie kolegami. Ryzykowne na pierwszy rzut oka posunięcie okazało się strzałem w dziesiątkę. – Obaj – oprócz umiejętności – górowali także nad rówieśnikami warunkami fizycznymi. W szerokim gronie trenerów podjęliśmy więc decyzję, żeby spróbowali swoich sił w starszym roczniku. Byliśmy jednak czujni i przygotowani na to, by w każdej chwili zmienić tę decyzję. Od samego początku Hubert i Kacper świetnie wkomponowali się jednak w zespół i stali się jego liderami – opowiada Łęczyński.
Przygoda Turskiego z Centralną Ligą Juniorów U18 nie trwała jednak długo. Pod koniec rundy jesiennej ubiegłego sezonu – jeszcze jako piętnastolatek – trafił bowiem do zespołu rezerw. Zamiast zderzenia z seniorską piłką nastolatek urządził sobie rajd walcem po trzecioligowych rywalach – na boisku pojawił się w dziewięciu spotkaniach i na swoim koncie zapisał… osiem trafień. – Gdzie nie grałem, tam strzelałem. Ale to wszystko wymagało ogromnej pracy na treningach. Nie miałem problemu z tym, czy gram w rezerwach czy zespole U18 – zawsze dążyłem do zwycięstwa i chciałem strzelać bramki – opowiada Turski.
Na początku obecnego sezonu stało się jasne, że przed szesnastolatkiem trzeba postawić kolejne wyzwania. Młody napastnik trafił więc pod skrzydła trenera Kosty Runjaica i wraz z pierwszym zespołem pojechał na obóz przygotowawczy do Gniewina. Zamiast na ekstraklasowe boiska Turski trafił jednak na stół operacyjny. – Kontuzja kolana wykluczyła mnie z gry na ponad pół roku. To był dla mnie bardzo trudny czas, ale na szczęście już wszystko jest w porządku. Po operacji czuję się bardzo dobrze i cieszę się, że mogłem wrócić na boisko. Bardzo mi tego brakowało – opowiada.
Młody napastnik jest jednym z wygranych okresu pandemii. Dzięki zawieszeniu rozgrywek mógł bowiem odbudować formę i przystąpić do rywalizacji o miejsce w napadzie Dumy Pomorza. Dobrą postawą na treningach przekonał do siebie trenera Runjaica, który w 60. minucie meczu z Zagłębiem Lubin wysłał młodego Portowca w bój. – Spodziewałem się, że mogę trafić do kadry meczowej. A kiedy już jest się na ławce, to cały czas trzeba być gotowym do wejścia boisko. Ciężko na tę szansę pracowałem i cieszę się, że trenerzy obdarzyli mnie zaufaniem – opowiada Turski. – Bez wątpienia spełniłem jedno ze swoich marzeń. Nie dość, że zadebiutowałem w Ekstraklasie, to jeszcze zmieniłem kapitana drużyny – Adama Frączczaka. Tego uczucia nie da się opisać. To trzeba przeżyć – dodaje. – Kiedyś razem z Kacprem mówiliśmy, że chcielibyśmy zadebiutować na nowym stadionie. Cóż… byliśmy szybsi. Ale wierzę, że na nowym stadionie też zagramy.
Debiut Huberta Turskiego to powód do radości nie tylko dla niego samego, ale również wszystkich ludzi związanych z Akademią, a w szczególności trenerów, którzy dołożyli cegiełkę do jego rozwoju. Po Adrianie Benedyczaku, Kacprze Kozłowskim, Macieju Żurawskim czy Marcelu Wędrychowskim na boiskach Ekstraklasy pojawił się bowiem kolejny efekt ich codziennej pracy. – To był dla mnie główny cel, gdy zaczynałem pracę trenerską – mieć wychowanka w Ekstraklasie. Pamiętam, że wiązałem mu buty, wycierałem gile z nosa. Wtedy sięgał mi do brody. A dzisiaj ja jemu sięgam do brody. Oczywiście – jego rozwój, to nie tylko moja zasługa. Po drodze trafił na świetnych trenerów, którzy dalej go pokierowali. Ale fajnie mieć poczucie, że dołożyło się do tego cegiełkę – mówi trener Bielecki. – Debiut każdego kolejnego wychowanka cieszy tak samo. To grono z roku na rok się powiększa. Cieszę się, że miałem udział w jego rozwoju i może czegoś go nauczyłem. Trzeba jednak pamiętać, że na sukces zawodników składa się praca wielu trenerów, rodziców, nauczycieli, a przede wszystkim nich samych – dodaje trener Łęczyński.
Debiutując na poziomie Ekstraklasy Hubert Turski podsumował – trwający blisko dekadę – okres szkolenia. Spotkanie z Zagłębiem nie było jednak dla niego końcem, lecz dopiero początkiem piłkarskiej drogi. – Rozmawiałem z Hubertem wielokrotnie – tak jak z innymi zawodnikami. Bardzo bym chciał, żeby debiut w Ekstraklasie – choć to oczywiście duże wydarzenie – był dla niego podłogą, a nie sufitem. Tego chłopaków uczymy, by stawiali sobie poprzeczkę coraz wyżej – mówi szkoleniowiec juniorów starszych. – Na pewno nie osiądę na laurach. Cały czas ciężko pracuję i staram się przekonać trenera, że warto na mnie stawiać w kolejnych spotkaniach. Już nie mogę doczekać się premierowej bramki – podsumowuje Hubert Turski.